czwartek, 4 grudnia 2014

Rozdział 3

Niedługo święta. Ten czas leci szybciej, niż się wydaje. Dopiero co była jesień, a teraz z nieba prószy biały śnieżek, zwiastujący gorszą zimę niż rok temu, ale lepsze święta. Mimowolnie na moją twarz wpłynęło coś na kształt uśmiechu, święta zawsze czyniły moje samopoczucie lepszym.
Za chwilę ja i moje współlokatorki mamy rozdać sobie prezenty - tak, nie ma jeszcze Bożego Narodzenia, ale akurat je spędzamy osobno, więc załatwiamy tą sprawę wcześniej. Swoje niespodzianki chowam tuż za swoimi plecami, gdy przyjaciółki idą ze swoimi..."niespodziankami". Oczywiście, już dowiedziałam się, że od Bon dostanę niebieski strój do ćwiczeń, co jest rekompensatą prezentu od Eleny, która to podaruje mi wielką bombonierkę i dużego lizaka w kształcie kwiatka.
- Wesołych Świąt! - przytulamy się, wspólnie wywołując to jedno zdanie, niesamowicie wesoło wpływające na naszą aurę, która kipiała szczęściem, chociaż moja ciut ekscytacją. Po odlepieniu się od siebie podałyśmy każda paczuszkę. Otwierałyśmy po kolei - najpierw ja.
- Oh! Jakie śliczne i... dobre! - skomentowałam, udając zaskoczenie. Teraz mogłam dokładniej zbadać podarki.
- Taaa, panno Forbes, lepiej nie udawaj. - zbeształa mnie Bonnie, odpakowując. Od Eleny dostała również słodycze - bombonierkę w kształcie kwiatka i zwykłego lizaka. O, ironio. Nawet nie spiorunowała jej wzrokiem za takie niezdrowe prezenty, a uśmiechnęła się jako podziękowanie. Pudełko ode mnie zawierało zielone słuchawki do jej mp 4, ponieważ swoje popsuła już dawno i niemalże codziennie narzekała na ich brak. A teraz przyszedł czas na moją krewną, która cieszyłaby się nawet z marnego długopisu, jednak ode mnie dostała miękką poduszkę, gdy będzie pisała ona będzie jej sprzyjała. Bon ofiarowała jej okulary słoneczne. Ostatnio pokłóciły się, że Elce razi słońce gdy rolety są odsłonięte, a jej to przeszkadza. Zadowolone jeszcze raz uścisnęłyśmy się.

Właśnie piłam kakao, które ostatnio stało się głównym obiektem pożądania w tym mieszkaniu, gdy do moich uszu dobił dźwięk telefonu Eleny. Ciekawa spojrzałam na wyświetlacz i dostrzegłam napis "Michael <3". Kto to, do jasnej ciasnej jest? Odebrałam.
- Hej, skarbie - powitał mnie, znaczy... moją siostrę, niski głos mężczyzny w telefonie.
- Elena... bierze prysznic, bo biegała. - wymyśliłam i nie dając mu dojść do słowa rozpoczęłam swoje śledztwo - Kim jesteś?
- Szefem...
- Dla niej, pacanie! - krzyknęłam, nie kontrolując wylewających się wyzwisk. Mocno będę miała przerąbane? Najeżdżam na jej szefa... cholera. Ale to serduszko zapewne nie jest przypadkowe, więc nie wyleci, o co się gorączkować? Elena to zrozumie, poza tym są święta!
- No... spotykamy się... - przestraszony kochanek, tego jeszcze nie grali - Ale kim ty do cholery jesteś?!
- Caroline, nie ważne. - przewróciłam oczami, odkładając na blat pusty kubek. Na mój język nasuwała się już lawina pytań. - Ile ze sobą jesteście?
- Ponad tydzień... - a ona ani słowem się nie zająknęła! A ja nic nie wiedziałam w dodatku! Jak ona tak mogła?!
- Czem... - nie dokończyłam się, ponieważ obracając się dostrzegłam zagniewaną twarz El, która zmierzała w moją stronę. O nie... mam przerąbane. Rozłączyłam się i z nerwowym uśmiechem odłożyłam telefon tam gdzie był. - Hej, wróciłaś. Gdzie byłaś? - zdenerwowana nadchodzącą burzą zadałam podstawowe pytanie odwrócenia uwagi. Ona zmarszczyła brwi i zabrała telefon, a jej bezbronny wyraz twarzy zmienił się widząc ostatnie połączenie.
- CAROLINE! Czy ty, do cholery, zawsze musisz wtykać nos w NIESWOJE sprawy?! - warknęła z impetem odkładając telefon, o mało go nie rozwalając.
- Oh, może trzeba było mi powiedzieć, że masz romans z szefem?! - wybuchłam. Taka prawda, ale... nie w twarz. Ten mój niewyparzony język, czemu?! Niepewnie uniosłam wzrok na dziewczynę, w której oczy zebrał smutek i złość. Wybiegła z pomieszczenia i zamknęła się w pokoju, mijając w drzwiach kuchni Bonnie, która od razu zaczęła bić mi brawo. Za co? No tak. Głupotę. Ciekawość. Niewyparzony język.
- Wiesz, że musisz ją przeprosić? - pokiwałam głową - I naprawić sprawę z jej szefem? - pokiwałam gło... zaraz. Jak to "naprawić"?
- Niby co mam zrobić, nie straci pracy. - zmarszczyłam brwi. Dobra, rozumiem, że Bonnie to ta mądra, ale swoje pomysły mogłaby tłumaczyć dokładnie.
- Tak, ale twoje stosunki z jej szefem już trzeba byłoby naprawić, nie sądzisz? - odłożyła zakupy. Właściwie niestety mulatka ma rację. - Umów się z nim na lunch.
- Okej, okej, nie galopujmy się tak. - ja i lunch z nim? Już wolałabym chociażby w towarzystwie innych ludzi. Właśnie! Jakby to była kreskówka nad moją głową zaświeciłaby żarówka.
- Okej... boję się. Co wymyśliłaś?

Zdenerwowana czekałam pod drzwiami pizzeri na Tylera. Nie dość, że miał przyjść po mnie pod dom to spóźnia się tutaj jakieś 10 minut. Jeśli tak dalej pójdzie to między mną, a Eleną dalej będzie źle.
- Idziesz do środka? - burknęła niechętnie, dalej obrażona. Na litość boską, odpuść! - Nie odpuszczę, póki nie naprawisz sprawy z Michaelem. - dopowiedziała, jakby czytając mi w myślach. Może ona tak potrafi?
Chwilę po wejściu Eleny do budynku, dostrzegłam Tylera, który leniwym krokiem zbliżał się powoli do mnie. Gdy już w końcu książę łaskawie zjawił się obok mnie nie wytrzymałam.
- Hej, wreszcie przyszedłeś! Może jednak Mikaelson ma na ciebie wpływ, ale on chociaż potrafi się śpieszyć! - wiązanka słów sama leciała z moich ust. Dopiero po wypowiedzeniu ich przetrawiłam to co powiedziałam. - Tyler, przepraszam, ja po prostu... - nie wiedziałam co powiedzieć, więc zmyśliłam - myślałam, że coś ci się stało, a widząc cię w jednym kawałku... -  jego twarz uległa zmianie i przytulił mnie. Cholera, ja nawet nie pomyślałam, że może mu coś jest, ani nawet czemu go tyle nie ma, tylko martwiłam się o to czy Elena mi wybaczy, a ten plan bez niego by mi się nie udał. Jaka ze mnie okropna dziewczyna! Co on we mnie widzi? Blondynka bez empatii w sobie, mało atrakcyjna... w moich oczach zaczęły zbierać się łzy.
- Czemu płaczesz? - z moich zamyśleń wyrwał mnie głos mojego chłopaka. Dopiero teraz zauważyłam, że zamoczyłam mu koszulkę, chociaż i tak nic nie było widać.
- A co jak ona mi nie wybaczy? - wymyśliłam, po raz kolejny go okłamując. Budowanie związku na kłamstwach, brawo Caroline! 
- Wybaczy. - chwycił mnie za rękę i weszliśmy do środka gdzie dobiegł mnie uderzający zapach pizzy. Wiedziałam, że wybaczy, ona nie potrafi się długo gniewać! Ale i tak bardziej mnie martwi spotkanie z tym jej chłoptysiem.
- Już się martwiłam, że uciekliście. - rzuciła El zabawnym tonem, jednak wzrok mówił "a szkoda". Nie sądziłam, że aż tak mocno się będzie jeszcze tutaj gniewała.
Przysiadłam za Tylerem na jedną obitą w skórę, czarną kanapę. Naprzeciwko nas na takiej samej siedziała druga para. Ściany kolorem wyglądały jakby ktoś pomalował je krwią. Sufit zaś był biały jak czysta porcelana. Hm, ciekawie. Spuściłam wzrok z góry na partnera pisarki. Ciężko wypuściłam powietrze, a moje policzki nabrały różowego odcienia. Rzadko się rumienię, chociaż to chyba właściwe czemu teraz to robię. Siedzę utrzymując kontakt wzrokowy z kolesiem, którego wyzywałam!
- Przepraszam, za ten telefon... nie powinnam. - uśmiechnęłam się przepraszająco, próbując ukryć swoje zdenerwowanie. Michael skinięciem głowy dał znać, że odpuszcza, a atmosfera w jednej sekundzie z ciężkiej zmieniła się na luźną. Elena wyszczerzyła się dając znać, że już się nie gniewa. Uff, więcej nie wytrzymałabym.
- W czym mogę pomóc? - podeszła do nas kobieta na oko studentka, z notesem i długopisem w dłoni. Jej brązowe włosy niesfornie zostały związane w kok, a piwne oczy niecierpliwie czekały na jakiś ruch. Michael zamówił jakąś wegetariańską pizzę, ponieważ nie lubi mięsa. Co to za facet?!

- A więc jesteście siostrami? - rozmawialiśmy opróżniając już kolejne piwo i pożerając 2 pizzę. Każdy był rozluźniony i chciał dowiedzieć się jak najwięcej o sobie nawzajem.
- Tak. - Elena odparła rzeczowo, na co wywróciłam oczami i wepchałam się w zdanie.
- Gdy miałyśmy z 3 latka moja mama wyszła za tatę Eleny. - rozwiałam niepewność mężczyzny. Już nie szukał między nami podobieństwa, bo wszystko stało się jasne. Właściwie Mich nie był taki zły, a nasza pierwsza rozmowa poszła w niepamięć. Nie wiem co bym zrobiła gdyby o niej wspomniał, albo ktokolwiek tutaj, ale wiem tyle, że byłabym cholernie zła.
- Ile jesteście razem? - zwrócił się w stronę Tylera, na co zakłopotany spojrzał na mnie. Nie pamięta?! Już otworzyłam usta żeby odpowiedzieć na pytanie, gdy wpadł na mnie jakiś koleś, wylewając piwo. Jak szybko tu się pojawił, tak szybko zniknął.
- Pacan! - krzyknęłam za nim, patrząc na swoją zwiewną wrzosową sukienkę.
- O, nie tylko mnie tak nazywasz. - rzucił Michael, na co Elena kopnęła go w nogę. W moich oczach zebrały się łzy i ze szlochem odeszłam od stolika, wybiegając z pizzeri. Uderzające zimno owiało moją twarz, a mokre policzki oblały się rumieńcem. Skręciłam w pierwszą lepszą uliczkę, próbując uciec od myśli, który nade mną wisiały. Co za dupek! Ten temat miał być skończony, a on.. to było... co za dupek!
Niespodziewanie wpadłam na coś twardego. Kogoś. O nie. Te perfumy.
- Caroline? - wypowiedział mężczyzna, w którego ramiona wpadłam. Cholera. Czemu akurat on? To na pewno przypadek, takie coś się zdarza, prawda? - Dlaczego płakałaś? - uniósł moją głowę, łapiąc za brodę. Utrzymywaliśmy kontakt wzrokowy, póki w końcu się opamiętałam i energicznie potrząsnęłam głową, wyrywając się z jego objęć.
- Nie twój interes. - warknęłam niezadowolona z takiego obrotu spraw. Czemu podobał mi się ten kontakt?!
- To przez tego dupka, Tylera? - jego twarz nabrała groźnego wyrazu. Co, czy on się troszczy? Chwila, jasne że nie, przecież on nie ma serca. Nie wie co to miłość!
- Nie - mruknęłam tylko i obróciłam się na pięcie z jak największą ochotą znajdować się na drugim krańcu świata. Jak najdalej od niego. Albo ponownie w jego ramionach...
Otrząsnęłam się i już miałam iść do przodu, gdy drogę zagrodził mi Klaus.
- Masz czym wrócić do domu, lovely? - troskliwy ton dał się we znaki. Troskliwy? Czy on jest troskliwy? Bezduszny potwór? Boże, to w pewnym sensie mój szef, więc się nie dziwie, że jak spotyka mnie na ulicy w takim stanie, włącza się guziczek "Troska". Nawet u niego!
- Oczywiście, że... - zapewniającym tonem mówiłam, jednak w pół zdania przemyślałam sprawę. Kurde, nie mam czym wrócić, a z buta to jakieś... długo. Zaryzykujmy! - ...nie. - dokończyłam.
W jego oczach rozbrzmiało zafascynowanie, gdy gestem wskazał na swoje czarne lamorghini. Wow.

Wreszcie dotarłam do domu, cała i zdrowa, chociaż pewnie według przypuszczeń dziewczyn siedzę w najbliższym barze popijając Bourbon. Otworzyłam drzwi i niepewnie zastukotałam w przedpokoju swoimi szpilami, bo nie można nazwać ich szpilkami, robiąc hałas. Hałas? Czemu tu tak cicho?
Nie zdejmując butów, poddenerwowana znalazłam się w salonie, za chwilę w pokojach, kuchni, a nawet łazience. Wszystko puste. Poczułam drganie w okolicach biodra. Telefon! Wyjęłam z kurtki małe ustrojstwo. Numer nieznany.
- Tak słucham? - rzekłam ostrożnie zastanawiając się kto może być pod drugiej stronie słuchawki.
- Caroline! Gdzie jesteś?! - krzyczała do telefonu Elena. Słyszałam w jej głosie ulgę i to, że płakała. - Ja i Bonnie... my... szukałyśmy cię i nasze telefony... mój... padł, a jej konto... - dukała, nie mogąc opanować rozszarpanych emocji. Ulga, smutek, złość... to wszystko mieszało się w jej słowach.
- Jestem w domu. Wracajcie szybko. - powiedziałam tylko tyle, chociaż na mój język plątało się tyle pytań. Lecz jestem wykończona.
Zasiadłam na kanapie i włączyłam telewizor. Jak zwykle omijałam wiadomości, które mnie niemiłosiernie nudziły, lecz moją uwagę w jednym z kanałów przykuło granatowe auto, a pod nim napis "Pisarka znana ze swojego fenomenu w karierze "Na tamtej łące..." i "szanowana lekarka...". Więcej nie było mi trzeba.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Tralalalala, miało być 20 grudnia, ale fak it.
Za tydzień mam urodziny, więc ten teges i stwierdziłam, że opublikuję, chociaż dopiero mam pół kolejnego rozdziału.
Ogólnie to ciężko w szkole, muszę wszystko popoprawiać i blog dedł. Pewnie nikt tu nie wchodzi, a rozdział publikuję sama dla siebie, ale skoro napisałam to łotewer. Nowy sezon tvd, faking it się skończył sezon, ehhh. Przynajmniej plotkara na axn leci :')
No cóż, skomentujcie, bo nie wiem czy sprężyć się i napisać kolejny rozdział i to tyle,
xoxo

czwartek, 11 września 2014

Rozdział 2

- Przepraszam! - nerwowo wycierałam rękawem koszulę mężczyzny, chociaż sama byłam gorzej ubrudzona.
- Caroline! - złapał mnie za nadgarstek, uniemożliwiając dalsze ruchy - Rozcierasz to bardziej. Lepiej znajdź mi inną pieprzoną koszulę, za 5 minut mam iść na plan. - chłodnym tonem rozkazał, a ja pobiegłam szybko w stronę garderoby. Po krótkim namyśle wzięłam niebieską koszulę, zwalając przy tym inne ubrania na wieszakach. Klepnęłam się otwartą ręką w czoło i podałam rzecz Niklausowi, a sama posprzątałam w szafie. Odwróciłam się i o mało nie wywróciłam na rozlanej kawie, na szczęście w miarę szybko złapałam się krzesła. Szerokim łukiem ominęłam plamę, jakbym myślała, że sama mnie dotknie. Zapukałam do drzwi, gdzie znajdował się Mark i cicho weszłam, nie przeszkadzając mu w pracy. Wzięłam mopa i już miałam się stąd zmyć kiedy mężczyzna zatrzymał mnie głosem.
- Złotko, mogłabyś mi pomóc i przytrzymać tą część, aby nie opadała? - zapytał, sam dźwigając drewno. Nie miałam pojęcia co robi, a przyznam, że wyglądało to ciekawie.
- Jasne - przytrzymałam, a on zaczął coś robić. - Co to w ogóle będzie? - miałam się powstrzymać od tego pytania, jednak moja ciekawość zwyciężyła. Od zawsze wtykałam nos w nieswoje sprawy, dzięki czemu nigdy nie miałam niespodzianki na urodziny, czy zawsze wiedziałam wszystko o wszystkich w szkole. Ale dzięki tej jednej z cech prawie cały czas wpadałam w kłopoty.
- Nowa rzeźba. - uśmiechnął się - Dokładniej...
- No to dokończysz ją w domu, bo pracy już nie masz. - gdy usłyszałam ten głos, dokładniej zdanie jakie wypowiedział, o mało nie wybuchłam ze wściekłości. Jak on śmiał go wyrzucić?! Jedynego człowieka, którego poznałam i polubiłam! Obróciłam się z chytrym uśmiechem na twarzy.
- Nie masz uprawnień żeby go zwolnić. - zwycięsko uniosłam głowę do góry, czekając na jego reakcję.
- Ale mogę to załatwić. - no tak. Przecież on był tutaj "największą szychą". Wspaniale. - A teraz możesz wreszcie wypełnić łaskawie rzeczy z listy? - dał mi do zrozumienia, wskazując na pomięty papier, który zostawiłam na szafce. Niemal wyszarpałam od niego skrawek i wyszłam parując złością, za to co zrobił.

Wszystko wypełniłam w złości, jedynie okazując trochę radości przy kupowaniu prezentu dla jego siostry. Miałam tyle możliwości co jej kupić, że byłam wniebowzięta, chociaż czasu było mało, bo niecałe 3 godziny! Wróciłam do ośrodku pracy i odłożyłam wszystko. Tym razem poczekałam przed drzwiami, nie miałam zamiaru psuć sobie nerwów jeszcze bardziej na nieszczęsnym planie filmowym. Nie musiałam długo czekać, aktor przyszedł niecałą minutę po moim przybyciu. Zauważając wszystkie rzeczy przy moim boku, tzn. torby z zakupami, papiery, pudełko z prezentem,  podał mi klucze. Niepewnie podniosłam głowę do góry, odrywając wzrok od małej rzeczy.
- Zawieź mi to wszystko do domu. - mruknął i nie zdążyłam nic wydusić, a jego już nie było. Cholera, w takich momentach żałuję, że nie posłuchałam Eleny i Bon i nie zrobiłam tego nieszczęsnego prawka. Wzięłam zakupy i szybko wyszłam na zewnątrz, wykręcając numer do siostry.
- Hej! - rzuciła dziewczyna, po chwili ściszając głos - Ratuj, proszę!
- To ty ratuj mnie i przyjedź pod moją pracę! Teraz! - nie czekając rozłączyłam się i wzrokiem wyszukiwałam granatowego auta. Po dosyć krótkim czasie zjawiło się na podjeździe.
- Boże, dzięki ci, on zaczął rozbierać skarpety. SKARPETY! - potrząsnęła głową, starając się aby wspomnienie poszło w zapomnienie. - A ja ci po co? - zmarszczyła brwi, wpatrując się to w zakupy, to w kluczyki, to we mnie.
- Bierz kluczyki i jedziemy. - mruknęłam, wskazując na czarne auto Mikaelson'a.
- Mówiłyśmy: zrób prawo jazdy, to nie! - oburzyła się zatrzaskując drzwiczki.
- Po prostu jedź. - westchnęłam, zapinając pas.
- Coś się stało? - zapytała troskliwie, odpalając samochód.
- Nie. - odparłam wyduszona z emocji. Jakoś nie miałam zamiaru obarczać Eleny moimi głupimi problemami i tak już dużo zniosła mieszkając ze mną. Dziewczyna nagle zatrzymała się na środku autostrady.
- Jeśli mi nie powiesz nie pojadę. - ściągnęła ręce z kierownicy. Ta to ma pomysły!
- Elena, jedź! - krzyknęłam panicznie, słysząc przekleństwa innych kierowców i trąbienie. - Dobrze, powiem ci, a teraz jedź!
Posłusznie nacisnęła pedał gazu, dzięki czemu wyruszyłyśmy w dalszą drogę.
- No?
- Nie wytrzymam w tej pracy. - w końcu z siebie wydusiłam zdanie, które plątało się we mnie już dłuższy czas i psuło mój nastrój.
- No nie wierzę! Caroline Forbes się poddaje! A...czemu? - zmarszczyła brwi, pierwszy raz odrywając wzrok od drogi na mnie.
- Powiedzmy, że nie mogę być asystentką, bo się do tego nie dodaję, a w dodatku nie tego kolesia. - przerzuciłam włosy na jeden bok, ponieważ zaczęły mnie niemiłosiernie denerwować.
- W takim razie postaw się... - odparła bardziej pytająco i do siebie, niż do mnie. - Kurde, czemu tu nie ma Bon! Dobra, powiem ci tyle. - zatrzymała się przed wielkim wieżowcem, gdzie mieszkał Nik. Wskazała na mnie serdecznym palcem, zaciskając w piąstce kluczyki. - Caroline Forbes nigdy się nie poddaje. - nacisnęła na słowo "nigdy" i podała mi kluczyki. No tak, to było moje najczęściej wypowiadane zdanie w liceum. Zawsze wszystkim udowadniałam, że się mylą. Ta Caroline zdecydowanie musi ożyć jeszcze dzisiaj.
- Dzięki. - uśmiechnęłam się i po chwili wręczyłam jej torby - A teraz pomóż mi to wnieść.
Weszłyśmy do holu, gdzie pieniądze aż wylewały się ze ścian. Ja i Elena zupełnie tu nie pasowałyśmy. Windą skierowałyśmy się w górę i po chwili byłyśmy już w apartamencie Klausa.
- Omg! Nie wierzę, jestem w domu Niklaus'a Mikaelson'a! - pisnęła, wszystko macając, normalnie pan Lasuetarde! Nawet przytuliła lodówkę! - Dobra, chodźmy. - mruknęła gdy wszystko zbadała, oczywiście niedogłębnie. Gdy ona kierowała się do wyjścia, ja z zaciekawieniem zaczęłam oglądać wszystko - salon, oziębły, w ciemnych kolorach, obite skórą fotele i wielki telewizor. Można się było tego spodziewać. Jednak nie to mnie interesowało - przeszłam do jego sypialni. Oczy mimowolnie mi się rozszerzyły zauważając wielkie łóżko, na którym zmieściłoby się jakieś 10 osób! Obróciłam wzrok i dostrzegłam zdjęcie, które przedstawiało te same osoby, co w budynku pracy. Wszyscy byli szczęśliwi, nawet on. Chociaż nigdy tego nie okazywał. Na fotografii był uśmiechnięty i musiałam przyznać, że miał śliczne dołeczki. Może wcale nie jest taki zły?
- Caroline! - z zamyślenia wyrwał mnie głos pisarki. Boże, czemu jestem taka głupia?!

Elena podwiozła mnie do pracy, a że zaraz kończyłam uparcie stwierdziła, że poczeka. Pewnym krokiem weszłam do budynku, przechodząc przez szklane drzwi. Na luzie weszłam do pomieszczenia, w którym znajdował się Klaus i rzuciłam klucze na ławę.
- Wypełniłam wszystko. - powiedziałam i nie czekając na odpowiedź luźnym krokiem zamierzałam ewakuować się z wyjścia, lecz zatrzymał mnie w połowie drogi.
- Czemu nie powiedziałaś, że nie masz prawa jazdy? - obdarzył mnie jednym z jego gniewnych wzroków na co wywróciłam oczami.
- Zawiozłam wszystko jak prosiłeś, więc w czym problem?
- Może w tym, że ktoś kierował moim autem i nie mam pojęcia kto?
Westchnęłam.
- Moja siostra. - odpowiedziałam i wyszłam z pomieszczenia.


||Miesiąc później||

Spojrzałam za okno, a moim oczom ukazał się widok białego śniegu, który ledwo zakrywał ulicę. Uwielbiałam grudniowe dni, w dodatku miałam wreszcie wolne, ze względu na niedługo zbliżające się święta. W starej pracy nie nacieszyłabym się, kończyłabym dopiero dzień przed Bożym Narodzeniem, a tutaj proszę, niecałe 2 tygodnie przed. Bonnie szybciej kończyła, a Elena... jak to Elena, oglądała telewizje, w której było pełno już świątecznych reklam z pierniczkami. Zawsze jak byłyśmy mniejsze namawiałyśmy mamę aby kupiła paczkę, a kończyło się, że dostawałyśmy trzy.
Z zamyśleń wyrwały mnie wibracje telefonu.
- Cześć, Care. - w słuchawce po drugiej stronie powitał mnie znajomy głos, którego w zasadzie dawno nie słyszałam. Mimo, że pracowaliśmy w jednym budynku, spotykaliśmy się rzadziej niż w osobnych. Ze sobą też nie wychodziliśmy, chyba że można zaliczyć przypadkowe spotkanie w spożywczaku za rogiem.
- Hej. - radośnie niemalże wykrzyknęłam do słuchawki zastanawiając się w jakim celu chłopak dzwoni. Po chwili jednak uznałam, że może chce po prostu pogadać. Przecież nie musi dzwonić w konkretnym celu. 
- Wiesz... niedługo jest świąteczny bal. - no tak, coś napomknęli, że co roku przed świętami w grudniu odbywa się przyjęcie, gdzie zaproszone są osoby najważniejsze. Główni aktorzy, reżyser i te sprawy, chociaż nie miałam pojęcia dlaczego Tyler został zaproszony, bo chyba by nie napominał o tym nie będąc?
- Zostałeś zaproszony? Dlaczego? - wypaliłam. Głupia ciekawość. 
- Zawsze zapraszają kilku wybranych stażystów i akurat się załapałem. - odparł jakby od niechcenia, jakby na siłę. No tak, nigdy nie był fanem nawet zwykłych potańcówek szkolnych. - I może... chciałabyś ze mną iść? - dopowiedział szybko, tak że praktycznie nic nie zrozumiałam. Ja miałabym opuścić taką imprezę? W życiu! Jednak... będzie tam najlepszy aktor we wszechświecie, nawet dalej. Nie miałam zamiaru napotykać jego przystojnej buźki gdy było wolne. Zaraz. Czy ja pomyślałam przystojnej? Yrgh.
- No nie wiem... - odparłam niepewna swoich słów.
- Proszę! - błagalnie szepnął do słuchawki. Dawno nie wypowiadał tego słowa w mojej obecności.
- No dobrze. Kiedy on jest? - westchnęłam.
- Dzień przed świętami. Pa Care! - nie zdążyłam nic powiedzieć, a rozłączył się. Cholera! Akurat wtedy kiedy jadę do święta na rodziny, to wybrali datę. Ja i Elena wtedy zawsze jeździłyśmy do naszej rodziny, zabierając przy tym Bonnie, która jechała do swojej. Po prostu odmówię Tylerowi. W dodatku nie będę musiała zerkać na tego palanta, dla którego pracuję. Plan idealny!
Uniosłam głowę do góry i dopiero teraz zauważyłam, że Elena wisi nade mną i podsłuchiwała całą rozmowę.
- Omg! Zostałaś zaproszona na super imprezę, o której tak huczą! - wpatrywała się we mnie z rozdziawioną buzią. A to dziwne, ja nigdy o niej nie słyszałam, a skoro tak o niej huczą chyba powinnam?
- Huczą? - zmarszczyłam brwi, chowając telefon do kieszeni spodni.
- Caroline Forbes czegoś nie wie! Napiszę o tym w pamiętniku! - z ironią powiedziała i kontynuowała - Znaczy no wiesz, nie są to jakieś super czerwone dywany, a jedynie wielki świąteczny bal, na którym jest tylko jakieś 200 osób. Reżyser zaprasza tam wszystkie osoby, które zechce, najczęściej z filmu, który ostatnio produkuje.
- I tak nie idę, w końcu jedziemy do rodziny z tobą i Bon. - wzruszyłam beztrosko, zeskakując z parapetu. Weszłam do kuchni i w poszukiwaniu czegoś do jedzenia otworzyłam lodówkę, którą jakaś smukła rączka mi zamknęła.
- Caroline, na pewno chcesz ominąć takie wydarzenie? Wiesz, czasami warto postawić rodzinę na drugim miejscu i pojechać kiedy indziej do niej. - nadal trzymała lodówkę utrudniając mi jej otwarcie. Boże, ona czasami jest bardziej denerwująca niż ja.
- Ah, czyli za kolejne pół roku? - parsknęłam z ironią, ściągając rękę El z drzwiczek.
- Pamiętaj, że zawsze mogę później po ciebie przyjechać. - westchnęła. Już jej miałam mówić, że tydzień to za późno, ale ona zapiszczała i pobiegła przed telewizor. - Koniec reklam!
Zaśmiałam się, biorąc do ręki pomarańczowy sok. Upiłam trochę, zastanawiając się nad czynem mojej siostry. Kochana jest.
Schowałam resztki soku i zobaczyłam totalne pustki w lodówce. Jak zawsze była pełna teraz jest pusta.
- Ej! - wydarłam się tak, że prawie sąsiedzi słyszeli - Kiedy ostatnio robiłaś zakupy?
- Tydzień temu bodajże. A co? - odparła nie odrywając wzroku od ekranu.
- Co?! Czemu nie zrobiłaś wczoraj, tak na przykład?! - trzasnęłam. Eh, dziewczyna zawsze robiła zakupy, bo u nas pełna lodówka mogła być tylko przez dzień. To eksperymentowanie, to sobie przekąsimy, to coś... przepadnie.
- Mam wenę na książkę. - mruknęła po czym dała głośniej pilotem. Wywróciłam oczami.
Pochwyciłam swój płaszczyk i założyłam baletki, a po chwili już byłam na ulicy, kierując się ku najbliższemu supermarkecie. Szłam szybko, zdenerwowana brakiem żywności, co odbijało się na moim żołądku. Boże, jakby powiedziała to przecież ja coś bym zakupiła, ewentualnie Bonnie.
Małe śnieżynki spadały powoli na moją zaróżowioną buzię, która gdyby mogła parowała by ze złości. Gdy zawiał mocniejszy wiatr pożałowałam, że nie wzięłam czapki, ani nic w ten deseń. Skręcałam w uliczkę, na której znajdował się mój cel. Zrobiłam to zbyt gwałtownie, gdyż po chwili straciłam grunt pod nogami. Zaczęłam machać rękami w te i we wte, dzięki czemu w końcu nie upadłam, ponieważ pochwyciłam coś... a raczej kogoś. Wyprostowałam się i na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Zażenowana spuściłam głowę jeszcze bardziej, spoglądając na lód, który był sprawcą mojego wstydu.
- Przepraszam, to ten lód, a ja głupia poszłam w baletkach... nieważne. - machnęłam ręką.
- Nie szkodzi, kochana. - zaśmiał się.
Ciężko uniosłam głowę i zauważyłam nikogo innego jak Niklaus'a Mikaelson'a.
- Co taka sława robi w tej części LA? - napomknęłam z ironią, wymijając go. Pchnęłam drzwi i po chwili znajdowałam już się w sklepie. Cofnęłam się, ponieważ zapomniałam o koszyku, gdzie dostrzegłam aktora. Nawet nie sądziłam, że za mną pójdzie, a co dopiero wejdzie do TAKIEGO sklepu! No proszę!
- Jak widzisz "wielka sława" ma jakieś interesy w tej części miasta. - nie odstępował mnie na krok, na co wywróciłam oczami. Miałam mieć wolne od niego na co najmniej miesiąc, a tu taka niespodzianka.
- Kupujesz coś? - mruknęłam w końcu, wybierając się nad płatkami. Czekoladowe były ostatnio, orzechowe są niedobre...
- Nie. - powiedział beznamiętnie, nadal trując mi życie.
- To... po co tu jesteś? - wyminęłam go podchodząc do kasy. Za ladą stała ta sama kobieta od kilku lat, prawdopodobnie starsza ode mnie o jakieś 10 lat. Niesforne rude loki dzisiaj zostały związane w koka, a chude rączki sprawnie kasowały wszystkie produkty.
- A nie mogę? - zaśmiał się idąc za mną. Od dłuższego czasu tak mnie denerwował, chociaż musiałam przyznać, że już się przyzwyczaiłam. Nie przyzwyczaiłam, co ja bredzę!
Gdy rudowłosa skończyła kasowanie, już miała mówić cenę, lecz zastygła na widok mężczyzny. Boże, kolejna.
- O mój Boże! - jej oczy zrobiły się wielkie jak pięć złotych. Z niecierpliwością zaczęłam stukać palcami od blat.
- Wystarczy Niklaus. - zaśmiał się. Tak, bardzo go to bawiło, ale ja chcę iść do domu i mieć już to z głowy. A raczej go.
- Zakupy na koszt firmy! - krzyknęła uradowana kobieta, wręczając mi torby. Cały czas obarczała go wzrokiem i szybko podała jakąś kartę i długopis. - Mogę autograf? Dla Betty! - prawie wcisnęła mu to do ręki. Gdy ten skrobał dla niej swoje super nazwisko, ja wyszłam z budynku kierując się w stronę domu. A śnieg dalej prószył, co przyznam było dziwne na te rejony. Nie było jakoś mocno zimno, ale... zimno. W tamtym roku wystarczył gruby sweter jak szłam na zakupy, a teraz płaszcz. Kto by się spodziewał takiej zimy w tym roku.
- Nie ma za co. - usłyszałam brytyjski akcent, który męczył już mnie wystarczająco długo. Chwila, o co mu chodzi?
- Co? - wydobyło się jedynie z moich ust.
- Darmowe zakupy. - westchnął.
- Ah, tak - chciałam powiedzieć "oddam ci te pieniądze", kiedy opamiętałam się, że wzięłam je zupełnie za darmo. Obróciłam się na pięcie, aby powrócić do sklepu. - Idę oddać pieniądze. - podniosłam nogę do góry, aby wykonać krok, gdy jakaś silna ręka utrzymała mnie w miejscu.
- Kochana, trzydzieści złotych w te, czy we wte co za różnica?
No tak, dla niego milion w te czy we wte nie robił różnicy, więc co dopiero jakieś marne 30 dychy dla niego, hm?
- Duża. - wyszarpałam się i weszłam do sklepu ponownie. Przepchałam się przez kolejkę i bez słowa podałam Betty wyznaczone pieniądze.



- Ale ty jesteś głupia! - mruknęła Elena, z bólem omijając wystawę w jej ulubionym sklepie z butami. Akurat poszłyśmy na zakupy, czego nie robiłyśmy z dobry miesiąc. Przyszedł czas na kupowanie prezentów, co zawsze robiłyśmy we trójkę, chociaż podarki dla siebie kupowałyśmy osobno.
- Akurat w tym zgadzam się z Eleną. - wzruszyła ramionami Bonnie, z ukosa spoglądając na mnie.
- Nie wiem jak wy, ale ja tam wolę zapłacić te trzydzieści złotych, tym bardziej nie nie płacić ze względu sławy Mikaelson'a. - powtórzyłam kolejny raz to samo zdanie, które plątało się w moich ustach już setny raz dzisiaj.
- Ale ty jesteś uparta. Za te pieniądze kupiłabyś sobie ciasto. Czekoladowe. - mruknęła pisareczka, ostatnio cały czas na mnie obrażona. Za nic.
- Albo on by je ci kupił. - zachichotała Bon.
Spiorunowałam ją wzrokiem. Zamknęłyśmy temat i wspólnie skierowałyśmy się do najbliższego sklepiku z bzdetami.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

O jeny! Przepraszam, przepraszam, przepraszam, że nie dodałam tego rozdziału 6 dni temu jak obiecałam T^T Miałam zawalony tydzień nauką i w dodatku zaczęłam nowy serial, Gossip girl, xoxo <3 Skończyłam już, więc jestem wolna, jednak pozostaje nauka. Poza tym nie jaram się już jakoś super Klaroline... wypaliłam się ;/ Teraz tylko Blair+Chuck, chociaż lofki też Dan+Blair i... wszystko byleby związane z Queen B., ale Chuck i Blair forever!!! Czy nie są słodcy? Więc oficjalnie zawieszam bloga. No, nie tyle co zawieszam, ale kolejny rozdział pojawi się 20 GRUDNIA. Może wcześniej, może będę modyfikować, ale wstępnie... :)
Przepraszam, na prawdę, ale yhh ;(((

Klaroline nadal kocham, ale Chuck i Blair zastąpili ich :c Za długa ta przerwa w TVD xD
Bye~

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Rozdział 1

- Boże, leniu, wstawaj! Nawet Bonnie już zdążyła się ogarnąć! Bonnie! - darł mi się ktoś do ucha, o mało nie przyprawiając o zawał. Uniosłam ledwo rękę i przetarłam zaspane oczy, widząc przed sobą postać Eleny, która była rannym ptaszkiem i o 5 rano potrafiła wstać i iść oglądać powtórki swojego ulubionego serialu w TV.
Przekręciłam się na drugi bok, a dziewczyna popchnęła mnie w osobną stronę, tak że upadłam na podłogę.
- Pierwszy dzień w nowej pracy, a ty chcesz się spóźnić? Nieładnie, Forbes. - młoda lekarka zaczęła swój monolog jak do małego dziecka, które coś przeskrobało. Tyle, że dzieci nie chodziły do pracy...
- Cholera! - uniosłam się jak oparzona i usłyszałam za sobą chichot dziewczyn. Spojrzałam na zegarek, który wskazywał 23 minuty po 5. Żeby się nie spóźnić miałam 17 minut! Elena podwoziła nas, a sama jechała na zakupy. Kiedyś do mojej pracy było najbliżej - niecałe 5 minut, później Bon trochę dłużej i dziewczyna w końcu jechała do celu. A teraz dojazd do miejsca trwa około 20 minut.
Szybko wybrałam swój dzisiejszy zestaw - pierwszą lepszą sukienkę, obcasy i dżinsową katanę na wierzch, w przypadku gdyby zrobiło się zimniej. Swoje loki jedynie rozczesałam, lubiłam gdy były rozpuszczone. Makijaż zrobiłam w tempie ekspresowym - tusz, puder, pomadka. Chwyciłam przygotowane kanapki i wybiegłam z mieszkania, przedtem je zamykając. Sekundę później już wyruszyłyśmy.
- Nakruszysz mi tu! - warknęła Elena nie spuszczając wzroku z jezdni. Co jak co, ale kierowcą była przykładnym.
- Marudzisz jak potłuczona. - mruknęła Bon, sama jedząc bułkę. Elena tylko westchnęła i skręciła w uliczkę gdzie znajdował się szpital. Niestety był on na jej końcu, a ona wcale nie była taka krótka. Akurat gdy skończyłam swój posiłek dojechałyśmy do celu, mulatka wysiadła, machając na odchodne.
- Tylko nikogo nie zabij! - krzyknęłyśmy chórkiem jak co dzień. Przesiadłam się do przodu i tym razem pojechałyśmy trochę inaczej niż zawsze.
- Jestem taka podekscytowana, że poznasz tego Mikaelson'a. - pisnęła jak mała dziewczynka, która dostała bilet do Disneylandu. Nie rozumiem, kim on niby jest? Człowiek jak człowiek. Przynajmniej tak mi się wydaje. Dziewczyna widząc moje niezrozumienie od razu zaczęła swoje wywody na temat aktora.
- Boże, Caroline ja czasami myślę, że poznałyśmy się wczoraj. Nie pamiętasz tego filmu o małym agencie, który oglądałyśmy codziennie, z tym chłopcem? To było w drugiej klasie, a my szalałyśmy za nim i obkleiłyśmy wszystko co możliwe, byleby był tam Klaus - warknęła oburzona, jakby tłumaczyła tacie dlaczego zakupy są fajne. - to znaczy Jake! - poprawiła się szybko, kontynuując - Później ty zaczęłaś lecieć na piosenkarzy, a my z Bonnie nadal byłyśmy mu wierne. Teraz wszędzie aż pełno od jego nazwiska, a ty go nawet nie pamiętasz. Oj, siostro. - pokiwała z żalem głową i spojrzała na mnie z politowaniem - Powodzenia, u boku tego ciacha. - nareszcie skończyła. Inaczej bym się postrzeliła, gdyby jeszcze kazała mi tego słuchać.
- Pa - mruknęłam rozbawiona i odeszłam w stronę bordowego budynku. Przed solidną, żelazną bramą, stał zdenerwowany Tyler, który na mój widok głęboko wypuścił powietrze z płuc.
- Hej, gdzieś ty była?! - warknął - Spóźniłaś się! Całą minutę!
- Hej... - odparłam niepewnie, pierwszy raz widząc go w takim stanie. Nigdy tak się nie zachowywał, jakbym zabiła jego matkę. Spojrzałam na telefon, wyświetlacz wskazywał 6:01. - 60 sekund w te, czy w te...
- Klaus chodzi w złości przez ciebie! - uniósł zaciśnięte pięści, przez co odskoczyłam do tyłu. Przez chwilę myślałam, że mnie uderzy, ale on tylko zamknął oczy i otworzył bramę. - Przepraszam...
- Nie szkodzi. - uśmiechnęłam się, maskując złość. Zastukałam swoimi szpilkami na cemencie, który prowadził do budowli, w której miałam pracować. Gdy weszłam cała moja pewność siebie ulotniła się z każdym krokiem bliżej pokoju "wielkiej gwiazdy". Wciągnęłam powietrze i zacisnęłam rękę, pukając w drzwi. Po usłyszeniu cichego "wejdź" skierowałam się do środka, przybierając na twarz serdeczny uśmiech.
- Jestem Car...
- Tak, tak, a teraz przynieś mi kawę. Zwykłą czarną. - mruknął nawet nie zaszczycając mnie jednym spojrzeniem.
Już otworzyłam buzię, aby wykrzyczeć wiązankę w jego stronę, ale szybko się powstrzymałam, gdy pomyślałam o złych konsekwencjach tego czynu. Zamiast tego udałam się w stronę automatu, zupełnie nie mając pojęcia gdzie on się znajduje. Przy szukaniu, wpadłam na jakiegoś pana, który przeze mnie upuścił miotłę.
- Przepraszam! - podałam szybko przedmiot mężczyźnie, na oko ponad 50letniemu, gdyż było widać już siwe włosy.
- Nie szkodzi. - uśmiechnął się przyjaźnie, podając mi rękę, którą śmiało uścisnęłam. - Mark.
- Caroline. - przedstawiłam się - Wie pan może gdzie jest tu automat z kawą? - zażenowana zapytałam. Skoro tu pracuję chyba powinnam to wiedzieć.
- Piętro niżej. - wskazał na schody - Jakbyś jeszcze coś chciała jestem tutaj - gestem pokazał drewniane drzwi. Uśmiechnęłam się, wyrażając tym swoje podziękowania i biegiem zeszłam na dół. Cholera, jednak te szpilki to nie był taki dobry wybór.
Kiedy wreszcie dotarłam z kawą do pomieszczenia aktora, stał już wyczekująco, patrząc na mnie ze złością.
- I znów się spóźniłaś. - warknął, odbierając kawę.
- Na prawdę przepraszam, jestem n... - zaczęłam się tłumaczyć, jednak nie było dane mi dokończyć.
- Nowa, tak. Ale pracujesz wśród profesjonalistów, którzy oczekują tego samego. - zgniótł kubek, prawie wylewając przy tym kawę. Jezu, nie zrobiłam nic złego, mam prawo chyba nie wiedzieć pierwszego dnia gdzie iść po tą cholerną kawę?! - Więc, kochana, jeszcze raz coś takiego i wylatujesz. Może nawet ze swoim chłopaczkiem? - upił łyk napoju.
- Po pierwsze: nie mów do mnie kochana, mam imię, którego nawet nie dałeś mi dokończyć! Po drugie: zostaw go, on nie jest niczemu winny, do cholery, sama odpowiadam za swoje czyny! - chciałam mówić "po trzecie", ale w miarę szybko opanowałam się i w popłochu czekałam na jego reakcję, bojąc się o zwolnienie. Już miał coś mówić, ale w drzwiach stanął reżyser.
- Kręcimy scenę! - zawołał, a Nik tylko obdarzył mnie groźnym wzrokiem i wyszedł, wręczając mi niedopitą kawę. Wyrzuciłam ją do kosza, myśląc o tym jakie będę miała piekło gdy wróci. Unosząc głowę dostrzegłam kartkę zawieszoną na ramie krzesła. Wielkimi literami było napisane "Lista rzeczy do zrobienia". No to zaczynamy! Pierwsze na liście znajdowało się zdanie, które mówiło iż mam iść do pralni po jego rzeczy. Ku mojemu szczęściu adres został wypisany, pewnie inaczej szukałabym tej pralni całe wieki. Wychodząc z budynku dokładniej wczytałam się w adres. Że co?! Pralnia ponad 30 minut stąd, chociaż tuż naprzeciwko jest zwyczajna pralnia, jakby nie mógł z niej skorzystać. Szybko złapałam taksówkę, już nie zastanawiając się nad sensem. Przy okazji wypełniłam resztę rzeczy z listy: zakupy gdzie ludzie patrzyli na mnie jak na złodzieja, widząc że kupuję kartą Mikaelson'a, odbiór scenariusza do reklamy perfum i wiele innych nieistotnych zadań.
Tym razem nie spóźniłam się, byłam nawet wcześniej niż powinnam. Odłożyłam klucze i portfel na blat, po czym poszłam na plan, gdzie jak się wcześniej dowiedziałam, miałam przyjść w razie gdybym wróciła wcześniej. Akurat w scenie występował Tyler, więc z zaciekawieniem spojrzałam na rozgrywaną scenę. Chłopak był jednym z przechodniów, po prostu miał przejść przez pasy, nic wielkiego i trudnego. Po usłyszeniu "akcja!" przeszedł przez jezdnię, wchodząc w innego stażystę. Zacisnęłam powieki, puszczając wszystkie obelgi do mojego chłopaka mimo uszu.
- Przerwa, przerwa... - krzyknął niezadowolony reżyser i sam skierował się do swojego pokoju.
Kiedy Tyler mnie zauważył od razu skierował się w moją stronę, jednak w połowie drogi za ramię złapał go Klaus. Zatrzymali się tuż przede mną.
- Jeszcze raz spieprzysz tą scenę, a wylecisz. - wypowiedział groźne, a Tyler tylko kiwnął głową na znak uznania. Tego było za dużo! On mu tak podlega, gdy ten go tak obraża?!
- Oh, Panie idealny, nie każdy jest tak perfekcyjny jak Ty! Wyobraź sobie, że inni ludzie popełniają błędy, a ty chyba powinieneś się tego nauczyć! - krzyknęłam, nie panując nad emocjami. Nik poszedł przed siebie, parując złością.
- Car... - zaczął Tyler, a ja energicznie przekręciłam głowę w jego stronę - to już po naszej robocie. - pokiwał głową z niedowierzaniem i poszedł. Zostawił mnie.
Ledwo powstrzymałam się od płaczu i poszłam do pokoju Niklausa. Cicho zastukałam czekając na jakiś odzew, lecz nawet nie usłyszałam oddechu. Mimo wątpliwości nacisnęłam klamkę i przekroczyłam próg drzwi.
- Wyjdź. - mruknął prawie niesłyszalnie, siedząc tyłem do mnie.
- Ja chciałam przeprosić... - westchnęłam, powstrzymując się od przykrych emocji - Przepraszam za tamto zdanie i proszę, zwolnij mnie, a Tylera zostaw. - mówiłam dławiąc się to emocjami, to wypowiadanymi słowami.
- Przemyślę to. - obrócił się w moją stronę, patrząc na mnie. Ale inaczej niż zazwyczaj. Smutno. - A teraz możesz już iść. Do domu.
Uśmiechnęłam się przepraszająco i wyszłam z budynku, próbując złapać taksówkę.

Pod wieczór nadszedł czas na rozmowy. Dlaczego teraz? Bonnie wreszcie ogarnęła się po pracy, Elena wróciła z kolejnej nieudanej randki. Usiadłyśmy na sofie, popijając czerwone wino.
- Uprzedzając wasze pytania - zaczęłam, uciszając je - Jutro chyba wylecę z tej pracy, przez pana idealnego. - nacisnęłam na ostatnie słowa z ironią.
- Albo to ty masz jakieś zdolności do wylatywania. - mruknęła Elena broniąc swojego idola. Widząc nasze miny uniosła ręce w obronnym geście - No co! Nie pamiętasz jak sprzedawałyśmy lemoniadę? To ty byłaś tą szefową, a i tak biznes prowadziłaś niecałe 5 minut! - bąknęła z wyrzutem.
- To przez Williego! Podrywał mnie, więc wylałam mu dzbanek z lemoniadą na ten rudy łeb i poszłam do domu, bo mnie zdenerwował! - założyłam rękę na biodrze, a drugą przytrzymałam kieliszek, z którego upiłam trochę napoju.
- No dobra, a co powiesz na zbieranie truskawek? - uniosła wysoko brwi do góry, przyglądając mi się z zaciekawieniem co odpowiem.
- Ja bym wolała posłuchać jednak o Niklausie! - krzyknęła Bonnie dotychczas wykluczona z rozmowy. Siostra pokiwała z uznaniem głową, a ja przewróciłam oczami. Już gdy słyszałam jego imię robiło mi się niedobrze, a co dopiero opowiadanie o samym człowieku nim obdarzonym! - Więc czemu masz niby wylecieć? - spojrzała na mnie pytająco mulatka.
- Bo jest głupi, wredny, nie umie uszanować decyzji innych, myśli, że jest idealny, sądzi że każdy będzie mu podlegał... - zaczęłam wyliczać na palcach, jednak szybko przerwała mi panna Gilbert. A miałam tyle do powiedzenia!
- Inaczej. Co zrobiłaś, że masz wylecieć? - po chwilowym zastanowieniu wypowiedziała te zdanie.
Wypuściłam całe powietrze z płuc i otworzyłam usta, rozpoczynając swoje kazanie.
- No to tak: spóźniłam się kilka razy...
- I niby za to? - wtrąciła się Bonnie.
- Daj dokończyć! - powiedziałam, po czym kontynuowałam - No, a później poszłam na plan, gdzie miałam czekać na niego. Akurat była scena, w której występował Tyler - słysząc to imię Bon wywróciła oczami, a Elena udawała, że wymiotuje - no i tak jakby ją spieprzył. - od razu się rozpromieniły - Klaus za to go zbeształ, mówiąc, że go wywali w prezencie ze mną, więc nie wytrzymałam i tak jakby na niego nakrzyczałam... - skończyłam. W mojej głowie brzmiało bardziej jakby to była jego wina, nie moja. Ups.
- Czyli jeśli on zdupczy scenę, ciebie wydupczy z pracy? - zastanawiała się na głos El, która zmarszczyła brwi zastanawiając się nad tego sensem.
- No nie do końca. - niechętnie wydusiłam, bo to co za chwilę powiem zwali dziewczyny z nóg. Oczywiście w negatywnym tego zdania znaczeniu. - Powiedziałam, żeby zwolnił mnie, a Tylera zostawił... - mruknęłam pod nosem, prawie niesłyszalnie, zawieszając się.
- Dla...
- TEGO DUPKA? - powiedziały jedna za drugą.
- To mój chłopak! Ma przeze mnie wylecieć?! - nalałam sobie kolejny kieliszek, nie zważając na to, że wylewam trochę na dywan.
- On wyleci przez siebie przecież. On popsuł scenę, nie ty. Powinnaś walczyć o siebie. - Bon zaczęła udzielać mi rad jak jakiś psycholog. Właściwie bardzo często to robiła i często też miała rację. Ale nie teraz! A może...?
Elena puknęła mnie w czoło, a ja zmarszczyłam brwi, patrząc na jej chudą rączkę.
- Puk, puk, jest tam co? - udawała, że się wsłuchuje - Pusto. - wzruszyła ramionami, odsuwając się ode mnie.
- No a jak twoja randka? - powiedziała pośpiesznie ta trzecia, żebym nie palnęła niczego głupiego w stronę Gilbertówny. A już miałam ripostę.
- Powiem tyle - upiła łyk wina, po czym dopowiedziała - Nigdy się nie umawiaj ze swoim korektorem tekstu.
- A co? Poprawiał każde twoje słowo? - wyszczerzyłam się.
- Ale suchar, prawie się najadłam! - na to akurat obie się zaśmiały, a mi akurat mina zrzedła.
- Wracając, to... niezręcznie było i... - przyciszyła głos - cały czas gadał o tym, że szuka swojej miłości i chyba ją spotkał i chciałby z nią ten pierwszy raz.
Zachłysnęłam się winem, a Bonnie ze śmiechu upadła twarzą na dywan. Gdy przełknęłam ciecz, postąpiłam jak mulatka, tracąc przy tym dech.
- To nie jest śmieszne! Jutro mamy się spotkać u niego! - warknęła na co zaczęłyśmy się śmiać coraz głośniej. Nawet gdy walnęła nas poduszkami nie poskutkowało. - Idę w takim razie spać! - oburzona wstała i skierowała się w stronę pokoju, jednak chwyciłam ją za kostkę, tak, że upadła na dywan wybuchając śmiechem jak my.
Poszłyśmy spać po 3, ledwo usypiając. Jednak rano było na odwrót, wstałyśmy znów spóźnione, nawet Elena! Założyłam spódniczkę, do tego koronkową bluzkę i tym razem płaskie buty, najzwyklejsze w świecie baleriny. Do tego pochwyciłam pierwszy lepszy sweterek. I kolejny raz wykonałam swój ekspresowy makijaż, który chyba niedługo stanie się moją codziennością.
Dosyć szybko dojechałyśmy na miejsce, więc nie byłam spóźniona. Dopiero gdy weszłam do środka budynku uświadomiłam sobie, że wchodzę tam ostatni raz. Przełknęłam ślinę i zapukałam do drzwi aktora. Zero odzewu. Zapukałam po raz kolejny - to samo. Zero odzewu. Nacisnęłam klamkę i weszłam do środka, nikogo nie zastając. Podeszłam do krzesła przy szklanym stoliku, by usiąść, jednak zawiesiłam się przy zdjęciu powieszonym w ramce, na ścianie obok. Fotografia przedstawiała Nik'a, dwóch mężczyzn i blondynkę. Wszyscy byli uśmiechnięci, jedynie, jak mi się wydawało najmłodszy, grymasił. Gdy usłyszałam kroki odskoczyłam jak oparzona, stając na baczność.
- Nie mogłaś poczekać przed drzwiami? - zapytał, nie kryjąc złości, że tu weszłam. No tak, głupia mogłam poczekać, ale... właściwie i tak wylatuje.
- Więc? - przerwałam niezręczną ciszę panującą w tym pokoju, która na prawdę była nie do wytrzymania.
- Więc co? - rozbawiony spojrzał na mnie, a ja o mało nie wybuchnęłam gniewem. Nie pamiętał o co chodzi czy tylko udawał?! - Tutaj masz listę.
- Nie tracę pracy? - zmarszczyłam brwi, patrząc to na kartkę, to na niego.
- Nie, jak na razie dobrze się sprawujesz, kochana. - rzucił znów bez jakichkolwiek emocji. Cholera, niech on przestanie mnie tak nazywać! - A teraz idź mi po kawę.
Obróciłam się na pięcie i ruszyłam przed siebie we wskazane przez Mark'a wczoraj miejsce. Zwykła, czarna. Akurat tyle łatwo zapamiętać. Gdy kubeczek został wypełniony pochwyciłam go i udałam się na górę. Już miałam wchodzić do pomieszczenia, w którym przebywa aktor, ale usłyszałam przywitanie.
- Hej, Caroline! - krzyknął Mark z drugiego końca korytarza, przez co się obróciłam.
- Cześć! - uśmiechnęłam się i odmachałam. Nie obracając się zrobiłam krok do przodu i weszłam w kogoś, rozlewając gorącą kawę na siebie i na...kogo? Proszę, niech to nie będzie on. Obróciłam głowę i dostrzegłam nikogo innego jak pana Mikaelson'a.

__________________________________________________________________
No i jest, kolejny rozdział. Jakoś mnie nie przekonuje i nie podoba mi się, ale skoro już jest... to niech będzie xd
Kolejny rozdział będzie... trochę później. Przepraszam z góry za to, ale nie oprawie się bo mam ciężki tydzień przed sobą. Taa, nowa szkoła, nice. W dodatku jutro na cały dzień zmykam z domu, a w piątek jadę do niedzieli- wieczór do kolegi nad jezioro. Brak internetów.
Wracając do rozdziału, jakoś się wahałam czy go publikować, no ale XD
I w ogóle nie mam czasu na czytanie innych blogów, co mnie dobija ;-; Ale nadrobię w wekeend za tydzień i mam nadzieję, że dużo mnie nie ominęło. :<
Nareczqi ♥
~Komentujcie!~Czytajcie~Obserwujcie~

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Prolog

Cała tryskałam złością i władając tą energią z hukiem otworzyłam drzwi do swojego mieszkania. Zrzuciłam swój skórzany płaszcz, niedbale na wieszak, który runął na ziemię zrzucając inne ubrania. Swoje czarne szpilki kopnęłam w kąt, rozbijając inne buty jak kręgle, w które zawsze przegrywałam. Nawet nie przebrałam się w swoje dresy, a wskoczyłam na kanapę, chowając głowę w poduszce.
- Nie lubię ryb! Wyobraź sobie, że to co chcesz zjeść pływało w ściekach, stykając się z całym brudem... i ten smród...a ty chcesz to jeść?! - Elena wydzierała się na Bonnie nie dając dojść jej do słowa - Caroline, powiedz jej coś! - krzyknęła zajmując miejsce na podłodze obok mnie. Kochałam ją, w zasadzie tak jak i Bonnie, nawet w takich momentach gdzie doprowadzały mnie do szału. Tak jak teraz.
- Ryba jest zdrowsza niż pizza! - podeszła do nas zmęczona już mulatka, całą tą awanturą, której w zasadzie nie słyszałam, o obiad. - Ciężki dzień w pracy, hm? To co oglądamy dzisiaj? Diabeł ubiera się u Prady? - szturchnęła mnie ramieniem, próbując rozśmieszyć. Akurat w tym była specjalistką druga z przyjaciółek, ona nie musiała czasami nic robić.
- Jakiej pracy? Nie mam pracy. - uniosłam niechętnie głowę i widząc zdezorientowane, a zarazem głupawe miny dziewczyn wybuchłam śmiechem. Może trochę nerwowym z powodu utraty pracy? Nie myślałam jeszcze o konsekwencjach tego i nie chciałam do siebie dopuszczać myśli, że nie będę miała czym płacić za czynsz, zero zakupów, same pożyczki... i właśnie to zrobiłam. Dopuściłam do siebie te głupie myśli.
- Kto cię wylał?! Za co?! Ja mu dam! - moja siostra podwinęła rękawy, robiąc groźną minę. Ja i Bon spojrzałyśmy po sobie znacząco, z trudem kryjąc śmiech.
- Co mu dasz? - zaśmiała się przysiadając na podłodze, tuż przy Elenie, która uderzyła się otwartą ręką w czoło. Gdy już wszystkie ogarnęłyśmy się i nastała chwila ciszy, współlokatorki spojrzały na mnie oczekując wyjaśnień na temat tego całego zwolnienia.

||2 godziny wcześniej||

Już kolejną godzinę siedziałam w małym sklepie z biżuterią w jednej z najdroższych dzielnicy Los Angeles, ziewając z nudów jakie tu panowały. Jedynymi ludźmi, którzy przechodzili przez próg tych drzwi były osoby tu pracujące, bądź osoby cenione i dziane, a od czasu do czasu natrafili się jacyś przypadkowi mieszczanie, którzy sądzili, że kupią tu coś za 30 dolarów.
Gdy kolejny raz przecierałam lśniący blat szmatką z mikrofibry, którą dostałam za roczny staż w tej pracy, drzwi otworzyły się, a w nich stanął nasz stały klient - pan Lasuetarde, zegarmistrz z naprzeciwka. Szczerze mówiąc nienawidziłam gdy tu przychodził, akurat zawsze na mojej zmianie. Macał wszystko, bo inaczej tego nie da się nazwać, co mu wpadło do rąk. Otwierał, dotykał, zakładał - jakby to było jego. A nie było. Miał on na oko 50 lat, chłodny wyraz twarzy, kasztanowe włosy i niebieskie oczy, od których kapało złością.
Odłożyłam ścierkę i uprzejmie wstałam z krzesła, wymuszając swój wypracowany uśmiech.
- W czym mogę pomóc? - powiedziałam jak zwykle to samo zdanie, gdy jakiś klient wchodził.
- Chciałbym znaleźć jakiś naszyjnik. - odpowiedział z błyskiem oku, nie szczędząc swojego szelmowskiego uśmiechu w moim kierunku. Spuściłam wzrok na ladę z pierścionkami, czując jak cały czas pożera mnie wzrokiem.
- Proszę przeglądnąć tą gablotkę, tutaj są nasze wszystkie wisiorki - gestem wskazałam na przezroczystą szafeczkę.
- Jaki byś chciała, mała? - uwodzicielsko modulował głosem, przy czym o mało nie roztłukłam szyby za mną. Za kogo on się uważa?! Nie dość, że mam chłopaka, to jeszcze on jest za stary na wyrywanie nieznanych mu dziewczyn i w dodatku w taki sposób!
- Przepraszam, od kiedy jesteśmy na "ty"? - zmarszczyłam brwi.
- Od teraz możemy być, cukiereczku. - zaśmiał się figlarnie, podchodząc do mnie bliżej, tak że poczułam jego perfumy. Zdenerwowana, zamachnęłam się ręką i rozbiłam szybkę za sobą, gdzie znajdowała się najnowsza biżuteria, która upadła teraz na podłogę, robiąc wielki wrzask. Lasuetarde szybko wyszedł ze sklepu, a jego miejsce zajął mój szef. Były szef.

||Teraźniejszość||

- Czyli przez jakiegoś pedofila straciłaś robotę? - Elena z niedowierzaniem, wlepiała swoje oczy we mnie. Nie była wesoła, raczej kipiała złością.
- Nie otwieraj tak buzi, bo ci mucha wleci. - Bonnie przymknęła jej uchylone usta, gładząc ją po chwili po włosach - Tak lepiej. A wracając do twojej sytuacji, Car... co teraz?
- Teraz zjemy pizze. - wyszczerzyłam się, a Elena pisnęła z radości, że nie będzie musiała jeść tego co zaproponowała mulatka.
- Niech ci będzie. Zatopimy smutki w tłustych fast foodach. - założyła ręce na piersiach - A miałam iść na dietę... - westchnęła.
- Ja nie dzwonię! - wrzasnęłam szybko.
- Ja też nie!
- Ygh, nie dość, że się z wami zgadzam to każecie mi zamawiać. - Bon wywróciła oczami, wykręcając numer do pizzerii, w której zawsze zamawiałyśmy. Trafiłyśmy na nią zupełnie przypadkowo. Akurat padał deszcz, a my wracałyśmy od mojej ciotki no i Eleny, która uszyła nam swetry na święta i szybko weszłyśmy w pierwszy lepszy budynek, którym jak się później okazało była pizzeria.

Po niespełna 20 minutach od dostarczenia posiłku wszystko zostało opróżnione, przy oglądaniu jakiegoś kabaretu na jednym z kanałów. Mimo, że żarty tam były płytkie śmieszyło nas to. Przynajmniej mnie. No dobra, tylko mnie.
- A ta pieczarkowa to jakaś niedobra... - mruknęła baba w telewizorze jedząc obiad ze swoim synem.
- Nie wiem czemu, przecież wziąłem najlepsze grzyby jakie mieliśmy w domu! Te spod wanny!
Zaśmiałam się, a Elena i Bonnie jak zwykle przy moim napadzie, spojrzały na mnie, kryjąc twarz w dłoniach.
- Serio? - odezwała się ta z jaśniejszą karnacją.
- No c... - nie dokończyłam gdyż głos zabrał mi mój telefon. Obróciłam wzrok od telewizora i próbowałam znaleźć w tym chłamie poszukiwaną rzecz. W końcu odnalazłam ją pod dywanem w łazience... no tak, gdy prostowałam włosy upadł mi!
- Tak?
- Hej, Care! - mój chłopak radośnie się ze mną przywitał. Chodziłam z nim już ponad dwa lata, chociaż pierwsze przejawy naszej miłości zaczęły się już w liceum, gdzie się poznaliśmy. Na początku nie przepadałam za nim, ale z czasem... - Spotkamy się za 10 minut? W parku obok ciebie, co ty na to?
- Cześć Ty! - rozpromieniłam się od razu po usłyszeniu jego głosu. - Jasne, zaraz tam będę. Do zobaczenia.
- Do zobaczenia. - powtórzył jak echo i rozłączył się.
Dobrze, że byłam już umalowana, bo inaczej na pewno nie wyrobiłabym się w te kilka minut. Od razu podbiegłam do szafy i po dłuższym wybieraniu rzeczy na spotkanie wybrałam zwiewną pudrowo różową sukienkę na grubych ramiączkach, rozkloszowaną na dole. Do tego pasujące dosyć wysokie koturny, a włosy ze swojego koka, którego czesałam do pracy, rozpuściłam, aby swobodnie wiły się za mną podczas chodzenia. Spojrzałam na zegarek i mimo iż szybko wykonałam wszystkie czynności byłam spóźniona.
- Wychodzę! - odparłam na pożegnanie, naciskając klamkę od drzwi wejściowych. Elena szybko stanęła we framudze drzwi uniemożliwiając mi wyjście.
- A gdzie to się panienka wybiera? - dziewczyna założyła ręce na piersiach, robiąc obrażoną minę.
- Z Tyl...
- Ah, ta wasza epicka miłość. - mruknęła ironicznie, wywracając oczyma. Ona i Bonnie nie przepadały za moim chłopakiem, sama nie wiedziałam dlaczego. Gdy ja robiłam krok w jego stronę, one robiły to samo, tylko w przeciwną.
Gdy w końcu wypuściła mnie z domu Bon powiedziała na odchodne - Baw się dobrze! - i wyszłam, chociaż usłyszałam, że dopowiedziała "nawet z tym...kimś". Ah.
Idąc po zatłoczonej ulicy nie mogłam dojrzeć czy mój wybranek nadal na mnie czeka, czy ku mojemu nieszczęściu poszedł do mojego mieszkania, gdzie przyjaciółki zjadłyby go żywcem. Jednak przechodząc przez pasy dojrzałam jego ciemnie włosy i z uśmiechem na ustach przyśpieszyłam tempo chodu.
- Caroline! - uniósł kąciki ust do góry i przytulił mnie na powitanie.
- Hej! - odparłam równie wesoło co on, po czym chwyciłam go za rękę, by móc pospacerować z nim po parku.
- Co u Ciebie? - przerwał ciszę jaka towarzyszyła nam od początku spaceru. Nie była ona niezręczna tylko... czekaliśmy na właściwie miejsce do porozmawiania, którym była ławka, na której usiedliśmy.
- Wylali mnie. - niechętnie wypowiedziałam, mimowolnie tracąc wesołą aurę i cały ten humor, który naprawiły dziewczyny.
- Tak mi przykro... - objął mnie czule, co było nieudaną próbą pocieszenia. Przybrałam obojętny wyraz twarzy i machnęłam ręką.
- Jeśli chcesz, załatwię ci pracę u siebie. Poszukują asystenta. - energicznie obróciłam głowę ku niemu, z niedowierzaniem trawiąc słowa, które przed chwilą powiedział. Tyler pracował w jednej z najlepszych...właściwie najlepszej! Branży filmowej w Los Angeles, możliwe że nawet w USA.
- Na prawdę? Mógłbyś? Ty...ja... - nie wiedziałam co wykrztusić więc tylko wydukałam "Dziękuję".
Spacerowaliśmy prawie do wieczora, ale w samej sukience było mi na prawdę zimno, ponieważ głupia nie sądziłam, że będziemy siedzieć dłużej niż godzinę, a jesienne dni były coraz chłodniejsze.
Kiedy weszłam do domu moje nozdrza wypełnił piękny zapach popcornu, który... był porozrzucany po całym mieszkaniu.
- Co wyście narobiły?! - rzuciłam klucze na ladę, wskazując później ręką na jedzenie.
- Powiem tyle: nigdy nie dawaj Elenie robić popcornu w mikrofali. Nigdy. - mulatka kiwała przecząco głową, a ta druga tylko wzruszyła ramionami, potwierdzająco machając głową.
- A jak tam twoja randka z kochanym rozgrywającym? - zapytała psuja, od razu gdy przebrana wyszłam z pokoju.
- Jeśli chcecie wiedzieć, to załatwił mi pracę. - uniosłam głowę dumnie, że mogę powiedzieć coś takiego o swoim chłopaku, po którym dziewczyny jeździły, nieważne co powiedziałam.
- Uuu, jako jego masażystka? - poruszyła brwiami, robiąc chytrą minę. Cała Elena!
- Nie. Jako asystentka w branży filmowej. - spiorunowałam dziewczynę wzrokiem.
- Jego? - wtrąciła się Bon.
- Nie... jakiegoś tam Niklaus'a Mikaelson'a. - zmarszczyłam brwi, niepewnie wypowiadając jego imię i nazwisko, które słabo pamiętałam.
- JAKIEGOŚ? - naskoczyły na mnie i ze stosu gazet mulatka wyciągnęła pierwszą lepszą, otwierając na jednej ze stron, gdzie był z nim wywiad. - Jak go można nie znać?! Przystojny, wspaniały... - rozmarzyły się, na samą myśl o nim.
- Weź mi autograf! - krzyknęła lekarka, składając ręce w proszącym geście.
- Mi skrawek jego ręcznika! - Elena naśladowała drugą.
Zmarszczyłam brwi, patrząc na nie jak na dziecko z przejawami jakiejś głupiej choroby.
- Idę spać. Muszę się tam jutro zjawić o 6:00 rano. - machnęłam ręką i weszłam do pokoju, skacząc na łóżko.
A więc jutro poznam tego całego Mikaelson'a.

_________________________________________________________________
Witam na moim nowym blogu! ♥ 
Jakoś się zbierałam, zbierałam, zbierałam....no i jest i mam nadzieję, że nie taki zły.
Ale ocenę zostawiam Wam!