czwartek, 11 września 2014

Rozdział 2

- Przepraszam! - nerwowo wycierałam rękawem koszulę mężczyzny, chociaż sama byłam gorzej ubrudzona.
- Caroline! - złapał mnie za nadgarstek, uniemożliwiając dalsze ruchy - Rozcierasz to bardziej. Lepiej znajdź mi inną pieprzoną koszulę, za 5 minut mam iść na plan. - chłodnym tonem rozkazał, a ja pobiegłam szybko w stronę garderoby. Po krótkim namyśle wzięłam niebieską koszulę, zwalając przy tym inne ubrania na wieszakach. Klepnęłam się otwartą ręką w czoło i podałam rzecz Niklausowi, a sama posprzątałam w szafie. Odwróciłam się i o mało nie wywróciłam na rozlanej kawie, na szczęście w miarę szybko złapałam się krzesła. Szerokim łukiem ominęłam plamę, jakbym myślała, że sama mnie dotknie. Zapukałam do drzwi, gdzie znajdował się Mark i cicho weszłam, nie przeszkadzając mu w pracy. Wzięłam mopa i już miałam się stąd zmyć kiedy mężczyzna zatrzymał mnie głosem.
- Złotko, mogłabyś mi pomóc i przytrzymać tą część, aby nie opadała? - zapytał, sam dźwigając drewno. Nie miałam pojęcia co robi, a przyznam, że wyglądało to ciekawie.
- Jasne - przytrzymałam, a on zaczął coś robić. - Co to w ogóle będzie? - miałam się powstrzymać od tego pytania, jednak moja ciekawość zwyciężyła. Od zawsze wtykałam nos w nieswoje sprawy, dzięki czemu nigdy nie miałam niespodzianki na urodziny, czy zawsze wiedziałam wszystko o wszystkich w szkole. Ale dzięki tej jednej z cech prawie cały czas wpadałam w kłopoty.
- Nowa rzeźba. - uśmiechnął się - Dokładniej...
- No to dokończysz ją w domu, bo pracy już nie masz. - gdy usłyszałam ten głos, dokładniej zdanie jakie wypowiedział, o mało nie wybuchłam ze wściekłości. Jak on śmiał go wyrzucić?! Jedynego człowieka, którego poznałam i polubiłam! Obróciłam się z chytrym uśmiechem na twarzy.
- Nie masz uprawnień żeby go zwolnić. - zwycięsko uniosłam głowę do góry, czekając na jego reakcję.
- Ale mogę to załatwić. - no tak. Przecież on był tutaj "największą szychą". Wspaniale. - A teraz możesz wreszcie wypełnić łaskawie rzeczy z listy? - dał mi do zrozumienia, wskazując na pomięty papier, który zostawiłam na szafce. Niemal wyszarpałam od niego skrawek i wyszłam parując złością, za to co zrobił.

Wszystko wypełniłam w złości, jedynie okazując trochę radości przy kupowaniu prezentu dla jego siostry. Miałam tyle możliwości co jej kupić, że byłam wniebowzięta, chociaż czasu było mało, bo niecałe 3 godziny! Wróciłam do ośrodku pracy i odłożyłam wszystko. Tym razem poczekałam przed drzwiami, nie miałam zamiaru psuć sobie nerwów jeszcze bardziej na nieszczęsnym planie filmowym. Nie musiałam długo czekać, aktor przyszedł niecałą minutę po moim przybyciu. Zauważając wszystkie rzeczy przy moim boku, tzn. torby z zakupami, papiery, pudełko z prezentem,  podał mi klucze. Niepewnie podniosłam głowę do góry, odrywając wzrok od małej rzeczy.
- Zawieź mi to wszystko do domu. - mruknął i nie zdążyłam nic wydusić, a jego już nie było. Cholera, w takich momentach żałuję, że nie posłuchałam Eleny i Bon i nie zrobiłam tego nieszczęsnego prawka. Wzięłam zakupy i szybko wyszłam na zewnątrz, wykręcając numer do siostry.
- Hej! - rzuciła dziewczyna, po chwili ściszając głos - Ratuj, proszę!
- To ty ratuj mnie i przyjedź pod moją pracę! Teraz! - nie czekając rozłączyłam się i wzrokiem wyszukiwałam granatowego auta. Po dosyć krótkim czasie zjawiło się na podjeździe.
- Boże, dzięki ci, on zaczął rozbierać skarpety. SKARPETY! - potrząsnęła głową, starając się aby wspomnienie poszło w zapomnienie. - A ja ci po co? - zmarszczyła brwi, wpatrując się to w zakupy, to w kluczyki, to we mnie.
- Bierz kluczyki i jedziemy. - mruknęłam, wskazując na czarne auto Mikaelson'a.
- Mówiłyśmy: zrób prawo jazdy, to nie! - oburzyła się zatrzaskując drzwiczki.
- Po prostu jedź. - westchnęłam, zapinając pas.
- Coś się stało? - zapytała troskliwie, odpalając samochód.
- Nie. - odparłam wyduszona z emocji. Jakoś nie miałam zamiaru obarczać Eleny moimi głupimi problemami i tak już dużo zniosła mieszkając ze mną. Dziewczyna nagle zatrzymała się na środku autostrady.
- Jeśli mi nie powiesz nie pojadę. - ściągnęła ręce z kierownicy. Ta to ma pomysły!
- Elena, jedź! - krzyknęłam panicznie, słysząc przekleństwa innych kierowców i trąbienie. - Dobrze, powiem ci, a teraz jedź!
Posłusznie nacisnęła pedał gazu, dzięki czemu wyruszyłyśmy w dalszą drogę.
- No?
- Nie wytrzymam w tej pracy. - w końcu z siebie wydusiłam zdanie, które plątało się we mnie już dłuższy czas i psuło mój nastrój.
- No nie wierzę! Caroline Forbes się poddaje! A...czemu? - zmarszczyła brwi, pierwszy raz odrywając wzrok od drogi na mnie.
- Powiedzmy, że nie mogę być asystentką, bo się do tego nie dodaję, a w dodatku nie tego kolesia. - przerzuciłam włosy na jeden bok, ponieważ zaczęły mnie niemiłosiernie denerwować.
- W takim razie postaw się... - odparła bardziej pytająco i do siebie, niż do mnie. - Kurde, czemu tu nie ma Bon! Dobra, powiem ci tyle. - zatrzymała się przed wielkim wieżowcem, gdzie mieszkał Nik. Wskazała na mnie serdecznym palcem, zaciskając w piąstce kluczyki. - Caroline Forbes nigdy się nie poddaje. - nacisnęła na słowo "nigdy" i podała mi kluczyki. No tak, to było moje najczęściej wypowiadane zdanie w liceum. Zawsze wszystkim udowadniałam, że się mylą. Ta Caroline zdecydowanie musi ożyć jeszcze dzisiaj.
- Dzięki. - uśmiechnęłam się i po chwili wręczyłam jej torby - A teraz pomóż mi to wnieść.
Weszłyśmy do holu, gdzie pieniądze aż wylewały się ze ścian. Ja i Elena zupełnie tu nie pasowałyśmy. Windą skierowałyśmy się w górę i po chwili byłyśmy już w apartamencie Klausa.
- Omg! Nie wierzę, jestem w domu Niklaus'a Mikaelson'a! - pisnęła, wszystko macając, normalnie pan Lasuetarde! Nawet przytuliła lodówkę! - Dobra, chodźmy. - mruknęła gdy wszystko zbadała, oczywiście niedogłębnie. Gdy ona kierowała się do wyjścia, ja z zaciekawieniem zaczęłam oglądać wszystko - salon, oziębły, w ciemnych kolorach, obite skórą fotele i wielki telewizor. Można się było tego spodziewać. Jednak nie to mnie interesowało - przeszłam do jego sypialni. Oczy mimowolnie mi się rozszerzyły zauważając wielkie łóżko, na którym zmieściłoby się jakieś 10 osób! Obróciłam wzrok i dostrzegłam zdjęcie, które przedstawiało te same osoby, co w budynku pracy. Wszyscy byli szczęśliwi, nawet on. Chociaż nigdy tego nie okazywał. Na fotografii był uśmiechnięty i musiałam przyznać, że miał śliczne dołeczki. Może wcale nie jest taki zły?
- Caroline! - z zamyślenia wyrwał mnie głos pisarki. Boże, czemu jestem taka głupia?!

Elena podwiozła mnie do pracy, a że zaraz kończyłam uparcie stwierdziła, że poczeka. Pewnym krokiem weszłam do budynku, przechodząc przez szklane drzwi. Na luzie weszłam do pomieszczenia, w którym znajdował się Klaus i rzuciłam klucze na ławę.
- Wypełniłam wszystko. - powiedziałam i nie czekając na odpowiedź luźnym krokiem zamierzałam ewakuować się z wyjścia, lecz zatrzymał mnie w połowie drogi.
- Czemu nie powiedziałaś, że nie masz prawa jazdy? - obdarzył mnie jednym z jego gniewnych wzroków na co wywróciłam oczami.
- Zawiozłam wszystko jak prosiłeś, więc w czym problem?
- Może w tym, że ktoś kierował moim autem i nie mam pojęcia kto?
Westchnęłam.
- Moja siostra. - odpowiedziałam i wyszłam z pomieszczenia.


||Miesiąc później||

Spojrzałam za okno, a moim oczom ukazał się widok białego śniegu, który ledwo zakrywał ulicę. Uwielbiałam grudniowe dni, w dodatku miałam wreszcie wolne, ze względu na niedługo zbliżające się święta. W starej pracy nie nacieszyłabym się, kończyłabym dopiero dzień przed Bożym Narodzeniem, a tutaj proszę, niecałe 2 tygodnie przed. Bonnie szybciej kończyła, a Elena... jak to Elena, oglądała telewizje, w której było pełno już świątecznych reklam z pierniczkami. Zawsze jak byłyśmy mniejsze namawiałyśmy mamę aby kupiła paczkę, a kończyło się, że dostawałyśmy trzy.
Z zamyśleń wyrwały mnie wibracje telefonu.
- Cześć, Care. - w słuchawce po drugiej stronie powitał mnie znajomy głos, którego w zasadzie dawno nie słyszałam. Mimo, że pracowaliśmy w jednym budynku, spotykaliśmy się rzadziej niż w osobnych. Ze sobą też nie wychodziliśmy, chyba że można zaliczyć przypadkowe spotkanie w spożywczaku za rogiem.
- Hej. - radośnie niemalże wykrzyknęłam do słuchawki zastanawiając się w jakim celu chłopak dzwoni. Po chwili jednak uznałam, że może chce po prostu pogadać. Przecież nie musi dzwonić w konkretnym celu. 
- Wiesz... niedługo jest świąteczny bal. - no tak, coś napomknęli, że co roku przed świętami w grudniu odbywa się przyjęcie, gdzie zaproszone są osoby najważniejsze. Główni aktorzy, reżyser i te sprawy, chociaż nie miałam pojęcia dlaczego Tyler został zaproszony, bo chyba by nie napominał o tym nie będąc?
- Zostałeś zaproszony? Dlaczego? - wypaliłam. Głupia ciekawość. 
- Zawsze zapraszają kilku wybranych stażystów i akurat się załapałem. - odparł jakby od niechcenia, jakby na siłę. No tak, nigdy nie był fanem nawet zwykłych potańcówek szkolnych. - I może... chciałabyś ze mną iść? - dopowiedział szybko, tak że praktycznie nic nie zrozumiałam. Ja miałabym opuścić taką imprezę? W życiu! Jednak... będzie tam najlepszy aktor we wszechświecie, nawet dalej. Nie miałam zamiaru napotykać jego przystojnej buźki gdy było wolne. Zaraz. Czy ja pomyślałam przystojnej? Yrgh.
- No nie wiem... - odparłam niepewna swoich słów.
- Proszę! - błagalnie szepnął do słuchawki. Dawno nie wypowiadał tego słowa w mojej obecności.
- No dobrze. Kiedy on jest? - westchnęłam.
- Dzień przed świętami. Pa Care! - nie zdążyłam nic powiedzieć, a rozłączył się. Cholera! Akurat wtedy kiedy jadę do święta na rodziny, to wybrali datę. Ja i Elena wtedy zawsze jeździłyśmy do naszej rodziny, zabierając przy tym Bonnie, która jechała do swojej. Po prostu odmówię Tylerowi. W dodatku nie będę musiała zerkać na tego palanta, dla którego pracuję. Plan idealny!
Uniosłam głowę do góry i dopiero teraz zauważyłam, że Elena wisi nade mną i podsłuchiwała całą rozmowę.
- Omg! Zostałaś zaproszona na super imprezę, o której tak huczą! - wpatrywała się we mnie z rozdziawioną buzią. A to dziwne, ja nigdy o niej nie słyszałam, a skoro tak o niej huczą chyba powinnam?
- Huczą? - zmarszczyłam brwi, chowając telefon do kieszeni spodni.
- Caroline Forbes czegoś nie wie! Napiszę o tym w pamiętniku! - z ironią powiedziała i kontynuowała - Znaczy no wiesz, nie są to jakieś super czerwone dywany, a jedynie wielki świąteczny bal, na którym jest tylko jakieś 200 osób. Reżyser zaprasza tam wszystkie osoby, które zechce, najczęściej z filmu, który ostatnio produkuje.
- I tak nie idę, w końcu jedziemy do rodziny z tobą i Bon. - wzruszyłam beztrosko, zeskakując z parapetu. Weszłam do kuchni i w poszukiwaniu czegoś do jedzenia otworzyłam lodówkę, którą jakaś smukła rączka mi zamknęła.
- Caroline, na pewno chcesz ominąć takie wydarzenie? Wiesz, czasami warto postawić rodzinę na drugim miejscu i pojechać kiedy indziej do niej. - nadal trzymała lodówkę utrudniając mi jej otwarcie. Boże, ona czasami jest bardziej denerwująca niż ja.
- Ah, czyli za kolejne pół roku? - parsknęłam z ironią, ściągając rękę El z drzwiczek.
- Pamiętaj, że zawsze mogę później po ciebie przyjechać. - westchnęła. Już jej miałam mówić, że tydzień to za późno, ale ona zapiszczała i pobiegła przed telewizor. - Koniec reklam!
Zaśmiałam się, biorąc do ręki pomarańczowy sok. Upiłam trochę, zastanawiając się nad czynem mojej siostry. Kochana jest.
Schowałam resztki soku i zobaczyłam totalne pustki w lodówce. Jak zawsze była pełna teraz jest pusta.
- Ej! - wydarłam się tak, że prawie sąsiedzi słyszeli - Kiedy ostatnio robiłaś zakupy?
- Tydzień temu bodajże. A co? - odparła nie odrywając wzroku od ekranu.
- Co?! Czemu nie zrobiłaś wczoraj, tak na przykład?! - trzasnęłam. Eh, dziewczyna zawsze robiła zakupy, bo u nas pełna lodówka mogła być tylko przez dzień. To eksperymentowanie, to sobie przekąsimy, to coś... przepadnie.
- Mam wenę na książkę. - mruknęła po czym dała głośniej pilotem. Wywróciłam oczami.
Pochwyciłam swój płaszczyk i założyłam baletki, a po chwili już byłam na ulicy, kierując się ku najbliższemu supermarkecie. Szłam szybko, zdenerwowana brakiem żywności, co odbijało się na moim żołądku. Boże, jakby powiedziała to przecież ja coś bym zakupiła, ewentualnie Bonnie.
Małe śnieżynki spadały powoli na moją zaróżowioną buzię, która gdyby mogła parowała by ze złości. Gdy zawiał mocniejszy wiatr pożałowałam, że nie wzięłam czapki, ani nic w ten deseń. Skręcałam w uliczkę, na której znajdował się mój cel. Zrobiłam to zbyt gwałtownie, gdyż po chwili straciłam grunt pod nogami. Zaczęłam machać rękami w te i we wte, dzięki czemu w końcu nie upadłam, ponieważ pochwyciłam coś... a raczej kogoś. Wyprostowałam się i na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Zażenowana spuściłam głowę jeszcze bardziej, spoglądając na lód, który był sprawcą mojego wstydu.
- Przepraszam, to ten lód, a ja głupia poszłam w baletkach... nieważne. - machnęłam ręką.
- Nie szkodzi, kochana. - zaśmiał się.
Ciężko uniosłam głowę i zauważyłam nikogo innego jak Niklaus'a Mikaelson'a.
- Co taka sława robi w tej części LA? - napomknęłam z ironią, wymijając go. Pchnęłam drzwi i po chwili znajdowałam już się w sklepie. Cofnęłam się, ponieważ zapomniałam o koszyku, gdzie dostrzegłam aktora. Nawet nie sądziłam, że za mną pójdzie, a co dopiero wejdzie do TAKIEGO sklepu! No proszę!
- Jak widzisz "wielka sława" ma jakieś interesy w tej części miasta. - nie odstępował mnie na krok, na co wywróciłam oczami. Miałam mieć wolne od niego na co najmniej miesiąc, a tu taka niespodzianka.
- Kupujesz coś? - mruknęłam w końcu, wybierając się nad płatkami. Czekoladowe były ostatnio, orzechowe są niedobre...
- Nie. - powiedział beznamiętnie, nadal trując mi życie.
- To... po co tu jesteś? - wyminęłam go podchodząc do kasy. Za ladą stała ta sama kobieta od kilku lat, prawdopodobnie starsza ode mnie o jakieś 10 lat. Niesforne rude loki dzisiaj zostały związane w koka, a chude rączki sprawnie kasowały wszystkie produkty.
- A nie mogę? - zaśmiał się idąc za mną. Od dłuższego czasu tak mnie denerwował, chociaż musiałam przyznać, że już się przyzwyczaiłam. Nie przyzwyczaiłam, co ja bredzę!
Gdy rudowłosa skończyła kasowanie, już miała mówić cenę, lecz zastygła na widok mężczyzny. Boże, kolejna.
- O mój Boże! - jej oczy zrobiły się wielkie jak pięć złotych. Z niecierpliwością zaczęłam stukać palcami od blat.
- Wystarczy Niklaus. - zaśmiał się. Tak, bardzo go to bawiło, ale ja chcę iść do domu i mieć już to z głowy. A raczej go.
- Zakupy na koszt firmy! - krzyknęła uradowana kobieta, wręczając mi torby. Cały czas obarczała go wzrokiem i szybko podała jakąś kartę i długopis. - Mogę autograf? Dla Betty! - prawie wcisnęła mu to do ręki. Gdy ten skrobał dla niej swoje super nazwisko, ja wyszłam z budynku kierując się w stronę domu. A śnieg dalej prószył, co przyznam było dziwne na te rejony. Nie było jakoś mocno zimno, ale... zimno. W tamtym roku wystarczył gruby sweter jak szłam na zakupy, a teraz płaszcz. Kto by się spodziewał takiej zimy w tym roku.
- Nie ma za co. - usłyszałam brytyjski akcent, który męczył już mnie wystarczająco długo. Chwila, o co mu chodzi?
- Co? - wydobyło się jedynie z moich ust.
- Darmowe zakupy. - westchnął.
- Ah, tak - chciałam powiedzieć "oddam ci te pieniądze", kiedy opamiętałam się, że wzięłam je zupełnie za darmo. Obróciłam się na pięcie, aby powrócić do sklepu. - Idę oddać pieniądze. - podniosłam nogę do góry, aby wykonać krok, gdy jakaś silna ręka utrzymała mnie w miejscu.
- Kochana, trzydzieści złotych w te, czy we wte co za różnica?
No tak, dla niego milion w te czy we wte nie robił różnicy, więc co dopiero jakieś marne 30 dychy dla niego, hm?
- Duża. - wyszarpałam się i weszłam do sklepu ponownie. Przepchałam się przez kolejkę i bez słowa podałam Betty wyznaczone pieniądze.



- Ale ty jesteś głupia! - mruknęła Elena, z bólem omijając wystawę w jej ulubionym sklepie z butami. Akurat poszłyśmy na zakupy, czego nie robiłyśmy z dobry miesiąc. Przyszedł czas na kupowanie prezentów, co zawsze robiłyśmy we trójkę, chociaż podarki dla siebie kupowałyśmy osobno.
- Akurat w tym zgadzam się z Eleną. - wzruszyła ramionami Bonnie, z ukosa spoglądając na mnie.
- Nie wiem jak wy, ale ja tam wolę zapłacić te trzydzieści złotych, tym bardziej nie nie płacić ze względu sławy Mikaelson'a. - powtórzyłam kolejny raz to samo zdanie, które plątało się w moich ustach już setny raz dzisiaj.
- Ale ty jesteś uparta. Za te pieniądze kupiłabyś sobie ciasto. Czekoladowe. - mruknęła pisareczka, ostatnio cały czas na mnie obrażona. Za nic.
- Albo on by je ci kupił. - zachichotała Bon.
Spiorunowałam ją wzrokiem. Zamknęłyśmy temat i wspólnie skierowałyśmy się do najbliższego sklepiku z bzdetami.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

O jeny! Przepraszam, przepraszam, przepraszam, że nie dodałam tego rozdziału 6 dni temu jak obiecałam T^T Miałam zawalony tydzień nauką i w dodatku zaczęłam nowy serial, Gossip girl, xoxo <3 Skończyłam już, więc jestem wolna, jednak pozostaje nauka. Poza tym nie jaram się już jakoś super Klaroline... wypaliłam się ;/ Teraz tylko Blair+Chuck, chociaż lofki też Dan+Blair i... wszystko byleby związane z Queen B., ale Chuck i Blair forever!!! Czy nie są słodcy? Więc oficjalnie zawieszam bloga. No, nie tyle co zawieszam, ale kolejny rozdział pojawi się 20 GRUDNIA. Może wcześniej, może będę modyfikować, ale wstępnie... :)
Przepraszam, na prawdę, ale yhh ;(((

Klaroline nadal kocham, ale Chuck i Blair zastąpili ich :c Za długa ta przerwa w TVD xD
Bye~

2 komentarze:

  1. Super rozdział. Niech wena cię nie opuszcza , wszyscy czekamy na twój rozdział

    OdpowiedzUsuń
  2. Właśnie ja też czekam. Twoje opowiadanie mi się bardzo spodobało

    OdpowiedzUsuń