czwartek, 13 kwietnia 2017

Rozdział 9

Jechała najszybciej jak mogła, tylko czekając aż wpadnie w ramiona swojej mamy. Od kilku dni chodziła przygnębiona, zupełnie nie miała na nic humoru, najchętniej zapadłaby się pod ziemię i płakała. A przecież gdy kobieta się zaręczy to powinna być szczęśliwa jak nigdy, chwalić się wszystkim, planować wesele... szczególnie to ostatnie, do czego Caroline od zawsze miała głowę. Już w wieku 14 lat zaczęła planować idealny ślub, ale teraz zupełnie nie miała na to ochoty. Nawet nie nosiła obrączki kiedy siedziała sama w pokoju. Nie chciała jej widzieć... jednak nie miała jak powiedzieć o tym Tylerowi. Poza tym problem sam zniknął, prawda? Prawda, Caroline? A to był już najodpowiedniejszy czas na ustatkowanie się.
Wjechała na podjazd, przy którym stała już załzawiona Liz Forbes. Jej córka wysiadła z pojazdu i patrzyła na nią jak na kamień, zupełnie nie wyrażając jakichkolwiek emocji. Dopiero po chwili, kiedy podeszła bliżej i zrozumiała, że naprawdę jest w domu wybuchnęła płaczem i przytuliła Elizabeth jak najmocniej potrafiła.
- Oh baby... - pogładziła swoje dziecko po plecach, prowadząc do rodzinnego domu. Łzy Caroline wzmocniły się jeszcze bardziej kiedy zobaczyła, że nic się nie zmieniło i poczuła ten przyjemny zapach. Mama piekła kurczaka. Usiadła do stołu, wycierając chusteczkami policzki, co niewiele dawało.
- Tyler? - spytała z niedowierzaniem Elizabeth - Oczywiście, lubię go, nie powiem Ci, że nie, ale skąd wiesz, że to ten jedyny? Myślałam, że to licealna miłość, kochanie. - podała obiad do stołu, sama przy nim w końcu zasiadając. - Nie wydajesz się szczęśliwa.
- Mamo, nie dobijaj mnie, dobrze? Tak powinno być i każdy to wie. - mówiąc to próbowała przekonać samą siebie, ale doskonale wiedziała, że to nie tego chciała. Jednak z drugiej strony - czy jeden z najpopularniejszych aktorów rzuciłby dla niej wszystko? Nie wyobrażała sobie Klausa jako chłopaka, a co dopiero męża. To, co zrobiła było słuszne. - Lockwood to doskonała sztuka, powinnyśmy świętować. - otarła łzy, zajadając się daniem przygotowanym przez mamę. Przybrała fałszywy uśmiech, jednak rodzicielka doskonale wiedziała, że wszystko co powiedziała jej córka to nieprawda.

- Odwołuję wszystko, wycofuje się. - przemówił hardo Klaus, rzucając papierami w kąt. - Nie, nie obchodzi mnie już ten cały wypadek Bonnie i Eleny. Na co mi to było, wytłumaczysz mi? Hm? - warknął na Clair, podsuwając jej kopertę z wynagrodzeniem. - Masz, a teraz możesz wyjść. Do widzenia. - nie obdarzył kobiety jakimkolwiek spojrzeniem, po czym nalał sobie bourbonu do szklanki, jego ostatniego przyjaciela.
- Ale, ale ja mam nowy trop. - panna Cuper z wściekłością ukazała Mikaelsonowi teczkę z dowodami. - Jeś...
- Nie obchodzi mnie to. - podniósł głos, odwracając się w końcu twarzą do gościa.
- Zmarnowałeś nie tylko mój czas, ale i twój. - spojrzała na niego groźnie, jednak z dystansem. Nie wiedziała do czego zdolny był Klaus i nie chciała się o tym przekonywać.
- NIE. OBCHODZI. MNIE. TO. - krzyknął raz jeszcze, niemalże pięć centymetrów przed twarzą detektywa. - Nie obchodzi mnie "czas zmarnowany" na to, bo tak tego nazwać nie można. Dopiero dzieje się to wtedy, kiedy tracimy go na kogoś. Rozumiesz? - przeszył ją wzrokiem, a ona jakby się roześmiała.
- I na co było ci się zakochiwać, Klaus? - zaśmiała się donośniej, mówiąc to na głos. Znalazła słaby punkt Niklausa Mikaelson'a, tylko nie wiedziała jeszcze, kto konkretnie nim jest.
- Nie bądź śmieszna. Nigdy w nikim się nie zakochałem. - roześmiał się.
- Udowodnij. - podparła się na lewej dłoni z uśmiechem. Nik odłożył szklankę i wpił się w jej usta.


- Dzień dobry, pan Louise? Mhm, tak, chciałabym złożyć wypowiedzenie. Tak, sądzę, że pan Mikaelson je poprze. Mhm, dziękuje. - blondynka odłożyła słuchawkę. To koniec przygody ze sławnym aktorem, nic dobrego jej to nie przyniosło. W sumie jeśli by na to spojrzeć, to nawet za długo to nie trwało. Nawet nie wytrzymała pół roku, nieźle.
- Naprawdę aż tak źle? - zza framugi z kuchni wyłoniła się rodzicielka, trzymając kubek zielonej herbaty. Podała jej parujący napój, prowadząc ją do salonu.
- Ale co? - Caroline zmarszczyła brwi, siadając na kanapie.
- Tak. Jest tak źle. - Liz łyknęła kawy, którą trzymała w dłoni, uśmiechając się z politowaniem, co tylko zdenerwowało jej córkę. - Jesteś... byłaś jego asystentką, a nie śledziłaś tabloidów? Plotek? Czegokolwiek? - zmarszczyła brwi, coraz bardziej przejmując się sprawą. Rozumiała, że kobieta mogła się zakochać w Klausie. Naprawdę. Jednak nie wierzyła, że tak źle wykonywała swoje obowiązki. W liceum zawsze była bardzo ambitna, nigdy nie straciła dla nikogo głowy. Nawet Tylera. Kiedy pracowała u jubilera miała wobec siebie większe wymagania! Dlatego Elizabeth była w tym momencie ogromnie zaniepokojona obrotem spraw. - Byłaś praktycznie na każdej plotkarskiej stronie.
- No tak, dziewczyny mi pokazywały. Z podpisem "asystentka Mikaelsona". Wielkie mi rzeczy. - parsknęła, puszczając powietrze z płuc. Mama coraz bardziej ją denerwowała, co można było odczuć, ponieważ atmosfera robiła się ciężka. Car stwierdziła, że 50-latka robi z igły widły.
- Hm, a ten pocałunek? - odparła ze stoickim spokojem, widząc, jak na twarzy dziewczyny maluje się niepokój. Rzeczywiście... Elena i Bonnie były w szpitalu, a sama zainteresowana nie za często przeglądała w tym czasie internet. Możliwym było ominięcie takich zdjęć.
- Okej, ta rozmowa dobiegła końca. Muszę jeszcze wykonać kilka telefonów. - wstała, trzaskając kubkiem o stół.

"Miasteczko, w którym się wychowałam, nie zmieniło się ani trochę." - tak pomyślała, wychodząc z domu. Jednak to nie była prawda, bo jedynym, co nie uległo zmianie, było mieszkanie. Caroline przechadzając się ścieżkami, widziała różnice, które zaszły. Każdy najmniejszy szczegół. Wycięte drzewo obok domu pani McCalister, nowy kolor biblioteki, do której za często nie uczęszczała, zrujnowany budynek starej sali gimnastycznej. I szczerze mówiąc, nie chciała tego widzieć. Wmawiała sobie, że wszystko jest po staremu. Że ona się nie zmieniła. Że z Tylerem tworzy najlepszą parę, jak w liceum, kiedy zostali królem i królową balu. Jednak tylko wypierała rzeczywistość.
Nie widząc sensu w dalszym spacerowaniu, ale jednak nie chcąc wracać do miejsca zamieszkania, dziewczyna postanowiła iść do liceum. Wydawałoby się to głupie, wspominając, że miała ogromne parcie, aby je ukończyć. Chciała jak najszybciej je porzucić i porwać się nowemu życiu. Nie planowała, że kiedykolwiek tu zajrzy bez odrazy, popychając ciężkie drzwi. Jedyne co czuła to nostalgia. Smutek, który ukazał się na jej twarzy w obrazie łez. Szła po szkole, widząc siebie sprzed kilku lat. Była nieustraszona, ciekawska i gotowa na zmiany. W tym momencie było zupełnie na odwrót. Bała się nawet przyznać prawdę sobie. Uśmiechnęła się na widok zdjęcia wywieszonego obok pokoju nauczycielskiego. Było tam zdjęcie grupy cheerledarek, której przewodziła. Pod spodem widniał napis "Caroline Forbes - najwyższa średnia roczniku 2005". Minęło dokładnie 10 lat. 10 lat, które miały być wspaniałe. Miały być początkiem wielkiego sukcesu. A co w tym czasie osiągnęła? Kompletnie nic. Bonnie została lekarką, ukończyła medycynę. Elena jest jedną z najlepszych pisarek. A Caroline? Z najwyższą średnią? Najlepszymi wynikami, osiągnięciami w liceum? Pracowała kilka lat u jubilera, czego nie można nazwać wymarzoną karierą, po czym została zwolniona i jej chłopak załatwił jej pracę. Bo sama nic nie znalazła. W dodatku znów usługiwała komuś. Nawet nie zauważyła, kiedy przestała się starać, olała swoje ambicje. Zawsze pragnęła być dziennikarką, podróżować, spisywać swoje odkrycia. Jednak za bardzo skupiła się na sprawach pobocznych - na kimś innym. Przejmowała się przyjaciółmi, miłością, ale w taki sposób, że zatraciła siebie. Czy o to jej chodziło w tym wszystkim? Po to była tak empatyczna? Myślała, kiedy była w liceum, że to właśnie były jej gorsze czasy. Że jest to najgorsze, co ją spotka, jest zamknięta w jakimś małym miasteczku, bez perspektyw. Ale jeśli uda jej się osiągnąć wspaniały wynik, może spełni marzenia? Może jest taka wspaniała! Ale pomyliła się. Teraz, patrząc na swoje odbicie, młodsze o 10 lat, widziała ten błysk w oku. Wypiętą pierś, na wskutek obejmowanej ją dumy. Uśmiech, który może nie był do końca szczery, ale umiała go podrobić. Teraz nawet nie potrafiła ułożyć ust w niesforny grymas.
Odczuwając za duży napływ emocji, wybiegła z budynku i skierowała się do domu. Chciała wejść szybko do niego i wyminąć Liz bez słowa, jednak drzwi się nie otworzyły. Wzięła więc spod doniczki zapasowy klucz i wbiegła do środka. Biorąc z kuchni ulubioną paczkę żelek, a z salonu ze swojej torby laptopa, skierowała się do swojego starego pokoju i postawiła go na biurku. Zasiadła przed ekranem komputera i nacisnęła przycisk "włącz". Przez chwilę sama nie wiedziała co robi i jaki jest cel tych wszystkich czynności - oprócz zabrania słodyczy, bo była głodna (no spacer nieźle ją wykończył po tej podróży). Siedziała więc jakąś minutę przed włączonym urządzeniem ze spuszczonymi rękoma. Jednak w pewnym momencie zerwała się i otworzyła Word'a, po czym włączyła szablon CV i jak oszalała zaczęła pisać. Robiła to, co powinna zrobić już dawno temu. Wzięła się w garść. 

/hei
nie wiem czy ktoś tu jest, opróćz Aleksandry Kortus, dzięki której ten rozdział w ogóle powstał (pozdrawiam serdecznie!), ale no rozdział jest. I nie wiem czy w ogóle w tym roku wyjdzie kolejny. Zobaczymy jak tam aktywność. Oczywiście zapraszam na wattpada cvrter i ogólnie to chyba tyle
bye