- Boże, leniu, wstawaj! Nawet Bonnie już zdążyła się ogarnąć! Bonnie! - darł mi się ktoś do ucha, o mało nie przyprawiając o zawał. Uniosłam ledwo rękę i przetarłam zaspane oczy, widząc przed sobą postać Eleny, która była rannym ptaszkiem i o 5 rano potrafiła wstać i iść oglądać powtórki swojego ulubionego serialu w TV.
Przekręciłam się na drugi bok, a dziewczyna popchnęła mnie w osobną stronę, tak że upadłam na podłogę.
- Pierwszy dzień w nowej pracy, a ty chcesz się spóźnić? Nieładnie, Forbes. - młoda lekarka zaczęła swój monolog jak do małego dziecka, które coś przeskrobało. Tyle, że dzieci nie chodziły do pracy...
- Cholera! - uniosłam się jak oparzona i usłyszałam za sobą chichot dziewczyn. Spojrzałam na zegarek, który wskazywał 23 minuty po 5. Żeby się nie spóźnić miałam 17 minut! Elena podwoziła nas, a sama jechała na zakupy. Kiedyś do mojej pracy było najbliżej - niecałe 5 minut, później Bon trochę dłużej i dziewczyna w końcu jechała do celu. A teraz dojazd do miejsca trwa około 20 minut.
Szybko wybrałam swój dzisiejszy zestaw - pierwszą lepszą sukienkę, obcasy i dżinsową katanę na wierzch, w przypadku gdyby zrobiło się zimniej. Swoje loki jedynie rozczesałam, lubiłam gdy były rozpuszczone. Makijaż zrobiłam w tempie ekspresowym - tusz, puder, pomadka. Chwyciłam przygotowane kanapki i wybiegłam z mieszkania, przedtem je zamykając. Sekundę później już wyruszyłyśmy.
- Nakruszysz mi tu! - warknęła Elena nie spuszczając wzroku z jezdni. Co jak co, ale kierowcą była przykładnym.
- Marudzisz jak potłuczona. - mruknęła Bon, sama jedząc bułkę. Elena tylko westchnęła i skręciła w uliczkę gdzie znajdował się szpital. Niestety był on na jej końcu, a ona wcale nie była taka krótka. Akurat gdy skończyłam swój posiłek dojechałyśmy do celu, mulatka wysiadła, machając na odchodne.
- Tylko nikogo nie zabij! - krzyknęłyśmy chórkiem jak co dzień. Przesiadłam się do przodu i tym razem pojechałyśmy trochę inaczej niż zawsze.
- Jestem taka podekscytowana, że poznasz tego Mikaelson'a. - pisnęła jak mała dziewczynka, która dostała bilet do Disneylandu. Nie rozumiem, kim on niby jest? Człowiek jak człowiek. Przynajmniej tak mi się wydaje. Dziewczyna widząc moje niezrozumienie od razu zaczęła swoje wywody na temat aktora.
- Boże, Caroline ja czasami myślę, że poznałyśmy się wczoraj. Nie pamiętasz tego filmu o małym agencie, który oglądałyśmy codziennie, z tym chłopcem? To było w drugiej klasie, a my szalałyśmy za nim i obkleiłyśmy wszystko co możliwe, byleby był tam Klaus - warknęła oburzona, jakby tłumaczyła tacie dlaczego zakupy są fajne. - to znaczy Jake! - poprawiła się szybko, kontynuując - Później ty zaczęłaś lecieć na piosenkarzy, a my z Bonnie nadal byłyśmy mu wierne. Teraz wszędzie aż pełno od jego nazwiska, a ty go nawet nie pamiętasz. Oj, siostro. - pokiwała z żalem głową i spojrzała na mnie z politowaniem - Powodzenia, u boku tego ciacha. - nareszcie skończyła. Inaczej bym się postrzeliła, gdyby jeszcze kazała mi tego słuchać.
- Pa - mruknęłam rozbawiona i odeszłam w stronę bordowego budynku. Przed solidną, żelazną bramą, stał zdenerwowany Tyler, który na mój widok głęboko wypuścił powietrze z płuc.
- Hej, gdzieś ty była?! - warknął - Spóźniłaś się! Całą minutę!
- Hej... - odparłam niepewnie, pierwszy raz widząc go w takim stanie. Nigdy tak się nie zachowywał, jakbym zabiła jego matkę. Spojrzałam na telefon, wyświetlacz wskazywał 6:01. - 60 sekund w te, czy w te...
- Klaus chodzi w złości przez ciebie! - uniósł zaciśnięte pięści, przez co odskoczyłam do tyłu. Przez chwilę myślałam, że mnie uderzy, ale on tylko zamknął oczy i otworzył bramę. - Przepraszam...
- Nie szkodzi. - uśmiechnęłam się, maskując złość. Zastukałam swoimi szpilkami na cemencie, który prowadził do budowli, w której miałam pracować. Gdy weszłam cała moja pewność siebie ulotniła się z każdym krokiem bliżej pokoju "wielkiej gwiazdy". Wciągnęłam powietrze i zacisnęłam rękę, pukając w drzwi. Po usłyszeniu cichego "wejdź" skierowałam się do środka, przybierając na twarz serdeczny uśmiech.
- Jestem Car...
- Tak, tak, a teraz przynieś mi kawę. Zwykłą czarną. - mruknął nawet nie zaszczycając mnie jednym spojrzeniem.
Już otworzyłam buzię, aby wykrzyczeć wiązankę w jego stronę, ale szybko się powstrzymałam, gdy pomyślałam o złych konsekwencjach tego czynu. Zamiast tego udałam się w stronę automatu, zupełnie nie mając pojęcia gdzie on się znajduje. Przy szukaniu, wpadłam na jakiegoś pana, który przeze mnie upuścił miotłę.
- Przepraszam! - podałam szybko przedmiot mężczyźnie, na oko ponad 50letniemu, gdyż było widać już siwe włosy.
- Nie szkodzi. - uśmiechnął się przyjaźnie, podając mi rękę, którą śmiało uścisnęłam. - Mark.
- Caroline. - przedstawiłam się - Wie pan może gdzie jest tu automat z kawą? - zażenowana zapytałam. Skoro tu pracuję chyba powinnam to wiedzieć.
- Piętro niżej. - wskazał na schody - Jakbyś jeszcze coś chciała jestem tutaj - gestem pokazał drewniane drzwi. Uśmiechnęłam się, wyrażając tym swoje podziękowania i biegiem zeszłam na dół. Cholera, jednak te szpilki to nie był taki dobry wybór.
Kiedy wreszcie dotarłam z kawą do pomieszczenia aktora, stał już wyczekująco, patrząc na mnie ze złością.
- I znów się spóźniłaś. - warknął, odbierając kawę.
- Na prawdę przepraszam, jestem n... - zaczęłam się tłumaczyć, jednak nie było dane mi dokończyć.
- Nowa, tak. Ale pracujesz wśród profesjonalistów, którzy oczekują tego samego. - zgniótł kubek, prawie wylewając przy tym kawę. Jezu, nie zrobiłam nic złego, mam prawo chyba nie wiedzieć pierwszego dnia gdzie iść po tą cholerną kawę?! - Więc, kochana, jeszcze raz coś takiego i wylatujesz. Może nawet ze swoim chłopaczkiem? - upił łyk napoju.
- Po pierwsze: nie mów do mnie kochana, mam imię, którego nawet nie dałeś mi dokończyć! Po drugie: zostaw go, on nie jest niczemu winny, do cholery, sama odpowiadam za swoje czyny! - chciałam mówić "po trzecie", ale w miarę szybko opanowałam się i w popłochu czekałam na jego reakcję, bojąc się o zwolnienie. Już miał coś mówić, ale w drzwiach stanął reżyser.
- Kręcimy scenę! - zawołał, a Nik tylko obdarzył mnie groźnym wzrokiem i wyszedł, wręczając mi niedopitą kawę. Wyrzuciłam ją do kosza, myśląc o tym jakie będę miała piekło gdy wróci. Unosząc głowę dostrzegłam kartkę zawieszoną na ramie krzesła. Wielkimi literami było napisane "Lista rzeczy do zrobienia". No to zaczynamy! Pierwsze na liście znajdowało się zdanie, które mówiło iż mam iść do pralni po jego rzeczy. Ku mojemu szczęściu adres został wypisany, pewnie inaczej szukałabym tej pralni całe wieki. Wychodząc z budynku dokładniej wczytałam się w adres. Że co?! Pralnia ponad 30 minut stąd, chociaż tuż naprzeciwko jest zwyczajna pralnia, jakby nie mógł z niej skorzystać. Szybko złapałam taksówkę, już nie zastanawiając się nad sensem. Przy okazji wypełniłam resztę rzeczy z listy: zakupy gdzie ludzie patrzyli na mnie jak na złodzieja, widząc że kupuję kartą Mikaelson'a, odbiór scenariusza do reklamy perfum i wiele innych nieistotnych zadań.
Tym razem nie spóźniłam się, byłam nawet wcześniej niż powinnam. Odłożyłam klucze i portfel na blat, po czym poszłam na plan, gdzie jak się wcześniej dowiedziałam, miałam przyjść w razie gdybym wróciła wcześniej. Akurat w scenie występował Tyler, więc z zaciekawieniem spojrzałam na rozgrywaną scenę. Chłopak był jednym z przechodniów, po prostu miał przejść przez pasy, nic wielkiego i trudnego. Po usłyszeniu "akcja!" przeszedł przez jezdnię, wchodząc w innego stażystę. Zacisnęłam powieki, puszczając wszystkie obelgi do mojego chłopaka mimo uszu.
- Przerwa, przerwa... - krzyknął niezadowolony reżyser i sam skierował się do swojego pokoju.
Kiedy Tyler mnie zauważył od razu skierował się w moją stronę, jednak w połowie drogi za ramię złapał go Klaus. Zatrzymali się tuż przede mną.
- Jeszcze raz spieprzysz tą scenę, a wylecisz. - wypowiedział groźne, a Tyler tylko kiwnął głową na znak uznania. Tego było za dużo! On mu tak podlega, gdy ten go tak obraża?!
- Oh, Panie idealny, nie każdy jest tak perfekcyjny jak Ty! Wyobraź sobie, że inni ludzie popełniają błędy, a ty chyba powinieneś się tego nauczyć! - krzyknęłam, nie panując nad emocjami. Nik poszedł przed siebie, parując złością.
- Car... - zaczął Tyler, a ja energicznie przekręciłam głowę w jego stronę - to już po naszej robocie. - pokiwał głową z niedowierzaniem i poszedł. Zostawił mnie.
Ledwo powstrzymałam się od płaczu i poszłam do pokoju Niklausa. Cicho zastukałam czekając na jakiś odzew, lecz nawet nie usłyszałam oddechu. Mimo wątpliwości nacisnęłam klamkę i przekroczyłam próg drzwi.
- Wyjdź. - mruknął prawie niesłyszalnie, siedząc tyłem do mnie.
- Ja chciałam przeprosić... - westchnęłam, powstrzymując się od przykrych emocji - Przepraszam za tamto zdanie i proszę, zwolnij mnie, a Tylera zostaw. - mówiłam dławiąc się to emocjami, to wypowiadanymi słowami.
- Przemyślę to. - obrócił się w moją stronę, patrząc na mnie. Ale inaczej niż zazwyczaj. Smutno. - A teraz możesz już iść. Do domu.
Uśmiechnęłam się przepraszająco i wyszłam z budynku, próbując złapać taksówkę.
Pod wieczór nadszedł czas na rozmowy. Dlaczego teraz? Bonnie wreszcie ogarnęła się po pracy, Elena wróciła z kolejnej nieudanej randki. Usiadłyśmy na sofie, popijając czerwone wino.
- Uprzedzając wasze pytania - zaczęłam, uciszając je - Jutro chyba wylecę z tej pracy, przez pana idealnego. - nacisnęłam na ostatnie słowa z ironią.
- Albo to ty masz jakieś zdolności do wylatywania. - mruknęła Elena broniąc swojego idola. Widząc nasze miny uniosła ręce w obronnym geście - No co! Nie pamiętasz jak sprzedawałyśmy lemoniadę? To ty byłaś tą szefową, a i tak biznes prowadziłaś niecałe 5 minut! - bąknęła z wyrzutem.
- To przez Williego! Podrywał mnie, więc wylałam mu dzbanek z lemoniadą na ten rudy łeb i poszłam do domu, bo mnie zdenerwował! - założyłam rękę na biodrze, a drugą przytrzymałam kieliszek, z którego upiłam trochę napoju.
- No dobra, a co powiesz na zbieranie truskawek? - uniosła wysoko brwi do góry, przyglądając mi się z zaciekawieniem co odpowiem.
- Ja bym wolała posłuchać jednak o Niklausie! - krzyknęła Bonnie dotychczas wykluczona z rozmowy. Siostra pokiwała z uznaniem głową, a ja przewróciłam oczami. Już gdy słyszałam jego imię robiło mi się niedobrze, a co dopiero opowiadanie o samym człowieku nim obdarzonym! - Więc czemu masz niby wylecieć? - spojrzała na mnie pytająco mulatka.
- Bo jest głupi, wredny, nie umie uszanować decyzji innych, myśli, że jest idealny, sądzi że każdy będzie mu podlegał... - zaczęłam wyliczać na palcach, jednak szybko przerwała mi panna Gilbert. A miałam tyle do powiedzenia!
- Inaczej. Co zrobiłaś, że masz wylecieć? - po chwilowym zastanowieniu wypowiedziała te zdanie.
Wypuściłam całe powietrze z płuc i otworzyłam usta, rozpoczynając swoje kazanie.
- No to tak: spóźniłam się kilka razy...
- I niby za to? - wtrąciła się Bonnie.
- Daj dokończyć! - powiedziałam, po czym kontynuowałam - No, a później poszłam na plan, gdzie miałam czekać na niego. Akurat była scena, w której występował Tyler - słysząc to imię Bon wywróciła oczami, a Elena udawała, że wymiotuje - no i tak jakby ją spieprzył. - od razu się rozpromieniły - Klaus za to go zbeształ, mówiąc, że go wywali w prezencie ze mną, więc nie wytrzymałam i tak jakby na niego nakrzyczałam... - skończyłam. W mojej głowie brzmiało bardziej jakby to była jego wina, nie moja. Ups.
- Czyli jeśli on zdupczy scenę, ciebie wydupczy z pracy? - zastanawiała się na głos El, która zmarszczyła brwi zastanawiając się nad tego sensem.
- No nie do końca. - niechętnie wydusiłam, bo to co za chwilę powiem zwali dziewczyny z nóg. Oczywiście w negatywnym tego zdania znaczeniu. - Powiedziałam, żeby zwolnił mnie, a Tylera zostawił... - mruknęłam pod nosem, prawie niesłyszalnie, zawieszając się.
- Dla...
- TEGO DUPKA? - powiedziały jedna za drugą.
- To mój chłopak! Ma przeze mnie wylecieć?! - nalałam sobie kolejny kieliszek, nie zważając na to, że wylewam trochę na dywan.
- On wyleci przez siebie przecież. On popsuł scenę, nie ty. Powinnaś walczyć o siebie. - Bon zaczęła udzielać mi rad jak jakiś psycholog. Właściwie bardzo często to robiła i często też miała rację. Ale nie teraz! A może...?
Elena puknęła mnie w czoło, a ja zmarszczyłam brwi, patrząc na jej chudą rączkę.
- Puk, puk, jest tam co? - udawała, że się wsłuchuje - Pusto. - wzruszyła ramionami, odsuwając się ode mnie.
- No a jak twoja randka? - powiedziała pośpiesznie ta trzecia, żebym nie palnęła niczego głupiego w stronę Gilbertówny. A już miałam ripostę.
- Powiem tyle - upiła łyk wina, po czym dopowiedziała - Nigdy się nie umawiaj ze swoim korektorem tekstu.
- A co? Poprawiał każde twoje słowo? - wyszczerzyłam się.
- Ale suchar, prawie się najadłam! - na to akurat obie się zaśmiały, a mi akurat mina zrzedła.
- Wracając, to... niezręcznie było i... - przyciszyła głos - cały czas gadał o tym, że szuka swojej miłości i chyba ją spotkał i chciałby z nią ten pierwszy raz.
Zachłysnęłam się winem, a Bonnie ze śmiechu upadła twarzą na dywan. Gdy przełknęłam ciecz, postąpiłam jak mulatka, tracąc przy tym dech.
- To nie jest śmieszne! Jutro mamy się spotkać u niego! - warknęła na co zaczęłyśmy się śmiać coraz głośniej. Nawet gdy walnęła nas poduszkami nie poskutkowało. - Idę w takim razie spać! - oburzona wstała i skierowała się w stronę pokoju, jednak chwyciłam ją za kostkę, tak, że upadła na dywan wybuchając śmiechem jak my.
Poszłyśmy spać po 3, ledwo usypiając. Jednak rano było na odwrót, wstałyśmy znów spóźnione, nawet Elena! Założyłam spódniczkę, do tego koronkową bluzkę i tym razem płaskie buty, najzwyklejsze w świecie baleriny. Do tego pochwyciłam pierwszy lepszy sweterek. I kolejny raz wykonałam swój ekspresowy makijaż, który chyba niedługo stanie się moją codziennością.
Dosyć szybko dojechałyśmy na miejsce, więc nie byłam spóźniona. Dopiero gdy weszłam do środka budynku uświadomiłam sobie, że wchodzę tam ostatni raz. Przełknęłam ślinę i zapukałam do drzwi aktora. Zero odzewu. Zapukałam po raz kolejny - to samo. Zero odzewu. Nacisnęłam klamkę i weszłam do środka, nikogo nie zastając. Podeszłam do krzesła przy szklanym stoliku, by usiąść, jednak zawiesiłam się przy zdjęciu powieszonym w ramce, na ścianie obok. Fotografia przedstawiała Nik'a, dwóch mężczyzn i blondynkę. Wszyscy byli uśmiechnięci, jedynie, jak mi się wydawało najmłodszy, grymasił. Gdy usłyszałam kroki odskoczyłam jak oparzona, stając na baczność.
- Nie mogłaś poczekać przed drzwiami? - zapytał, nie kryjąc złości, że tu weszłam. No tak, głupia mogłam poczekać, ale... właściwie i tak wylatuje.
- Więc? - przerwałam niezręczną ciszę panującą w tym pokoju, która na prawdę była nie do wytrzymania.
- Więc co? - rozbawiony spojrzał na mnie, a ja o mało nie wybuchnęłam gniewem. Nie pamiętał o co chodzi czy tylko udawał?! - Tutaj masz listę.
- Nie tracę pracy? - zmarszczyłam brwi, patrząc to na kartkę, to na niego.
- Nie, jak na razie dobrze się sprawujesz, kochana. - rzucił znów bez jakichkolwiek emocji. Cholera, niech on przestanie mnie tak nazywać! - A teraz idź mi po kawę.
Obróciłam się na pięcie i ruszyłam przed siebie we wskazane przez Mark'a wczoraj miejsce. Zwykła, czarna. Akurat tyle łatwo zapamiętać. Gdy kubeczek został wypełniony pochwyciłam go i udałam się na górę. Już miałam wchodzić do pomieszczenia, w którym przebywa aktor, ale usłyszałam przywitanie.
- Hej, Caroline! - krzyknął Mark z drugiego końca korytarza, przez co się obróciłam.
- Cześć! - uśmiechnęłam się i odmachałam. Nie obracając się zrobiłam krok do przodu i weszłam w kogoś, rozlewając gorącą kawę na siebie i na...kogo? Proszę, niech to nie będzie on. Obróciłam głowę i dostrzegłam nikogo innego jak pana Mikaelson'a.
__________________________________________________________________
No i jest, kolejny rozdział. Jakoś mnie nie przekonuje i nie podoba mi się, ale skoro już jest... to niech będzie xd
Kolejny rozdział będzie... trochę później. Przepraszam z góry za to, ale nie oprawie się bo mam ciężki tydzień przed sobą. Taa, nowa szkoła, nice. W dodatku jutro na cały dzień zmykam z domu, a w piątek jadę do niedzieli- wieczór do kolegi nad jezioro. Brak internetów.
Wracając do rozdziału, jakoś się wahałam czy go publikować, no ale XD
I w ogóle nie mam czasu na czytanie innych blogów, co mnie dobija ;-; Ale nadrobię w wekeend za tydzień i mam nadzieję, że dużo mnie nie ominęło. :<
Nareczqi ♥
~Komentujcie!~Czytajcie~Obserwujcie~
poniedziałek, 25 sierpnia 2014
poniedziałek, 18 sierpnia 2014
Prolog
Cała tryskałam złością i władając tą energią z hukiem otworzyłam drzwi do swojego mieszkania. Zrzuciłam swój skórzany płaszcz, niedbale na wieszak, który runął na ziemię zrzucając inne ubrania. Swoje czarne szpilki kopnęłam w kąt, rozbijając inne buty jak kręgle, w które zawsze przegrywałam. Nawet nie przebrałam się w swoje dresy, a wskoczyłam na kanapę, chowając głowę w poduszce.
- Nie lubię ryb! Wyobraź sobie, że to co chcesz zjeść pływało w ściekach, stykając się z całym brudem... i ten smród...a ty chcesz to jeść?! - Elena wydzierała się na Bonnie nie dając dojść jej do słowa - Caroline, powiedz jej coś! - krzyknęła zajmując miejsce na podłodze obok mnie. Kochałam ją, w zasadzie tak jak i Bonnie, nawet w takich momentach gdzie doprowadzały mnie do szału. Tak jak teraz.
- Ryba jest zdrowsza niż pizza! - podeszła do nas zmęczona już mulatka, całą tą awanturą, której w zasadzie nie słyszałam, o obiad. - Ciężki dzień w pracy, hm? To co oglądamy dzisiaj? Diabeł ubiera się u Prady? - szturchnęła mnie ramieniem, próbując rozśmieszyć. Akurat w tym była specjalistką druga z przyjaciółek, ona nie musiała czasami nic robić.
- Jakiej pracy? Nie mam pracy. - uniosłam niechętnie głowę i widząc zdezorientowane, a zarazem głupawe miny dziewczyn wybuchłam śmiechem. Może trochę nerwowym z powodu utraty pracy? Nie myślałam jeszcze o konsekwencjach tego i nie chciałam do siebie dopuszczać myśli, że nie będę miała czym płacić za czynsz, zero zakupów, same pożyczki... i właśnie to zrobiłam. Dopuściłam do siebie te głupie myśli.
- Kto cię wylał?! Za co?! Ja mu dam! - moja siostra podwinęła rękawy, robiąc groźną minę. Ja i Bon spojrzałyśmy po sobie znacząco, z trudem kryjąc śmiech.
- Co mu dasz? - zaśmiała się przysiadając na podłodze, tuż przy Elenie, która uderzyła się otwartą ręką w czoło. Gdy już wszystkie ogarnęłyśmy się i nastała chwila ciszy, współlokatorki spojrzały na mnie oczekując wyjaśnień na temat tego całego zwolnienia.
||2 godziny wcześniej||
Już kolejną godzinę siedziałam w małym sklepie z biżuterią w jednej z najdroższych dzielnicy Los Angeles, ziewając z nudów jakie tu panowały. Jedynymi ludźmi, którzy przechodzili przez próg tych drzwi były osoby tu pracujące, bądź osoby cenione i dziane, a od czasu do czasu natrafili się jacyś przypadkowi mieszczanie, którzy sądzili, że kupią tu coś za 30 dolarów.
Gdy kolejny raz przecierałam lśniący blat szmatką z mikrofibry, którą dostałam za roczny staż w tej pracy, drzwi otworzyły się, a w nich stanął nasz stały klient - pan Lasuetarde, zegarmistrz z naprzeciwka. Szczerze mówiąc nienawidziłam gdy tu przychodził, akurat zawsze na mojej zmianie. Macał wszystko, bo inaczej tego nie da się nazwać, co mu wpadło do rąk. Otwierał, dotykał, zakładał - jakby to było jego. A nie było. Miał on na oko 50 lat, chłodny wyraz twarzy, kasztanowe włosy i niebieskie oczy, od których kapało złością.
Odłożyłam ścierkę i uprzejmie wstałam z krzesła, wymuszając swój wypracowany uśmiech.
- W czym mogę pomóc? - powiedziałam jak zwykle to samo zdanie, gdy jakiś klient wchodził.
- Chciałbym znaleźć jakiś naszyjnik. - odpowiedział z błyskiem oku, nie szczędząc swojego szelmowskiego uśmiechu w moim kierunku. Spuściłam wzrok na ladę z pierścionkami, czując jak cały czas pożera mnie wzrokiem.
- Proszę przeglądnąć tą gablotkę, tutaj są nasze wszystkie wisiorki - gestem wskazałam na przezroczystą szafeczkę.
- Jaki byś chciała, mała? - uwodzicielsko modulował głosem, przy czym o mało nie roztłukłam szyby za mną. Za kogo on się uważa?! Nie dość, że mam chłopaka, to jeszcze on jest za stary na wyrywanie nieznanych mu dziewczyn i w dodatku w taki sposób!
- Przepraszam, od kiedy jesteśmy na "ty"? - zmarszczyłam brwi.
- Od teraz możemy być, cukiereczku. - zaśmiał się figlarnie, podchodząc do mnie bliżej, tak że poczułam jego perfumy. Zdenerwowana, zamachnęłam się ręką i rozbiłam szybkę za sobą, gdzie znajdowała się najnowsza biżuteria, która upadła teraz na podłogę, robiąc wielki wrzask. Lasuetarde szybko wyszedł ze sklepu, a jego miejsce zajął mój szef. Były szef.
||Teraźniejszość||
- Czyli przez jakiegoś pedofila straciłaś robotę? - Elena z niedowierzaniem, wlepiała swoje oczy we mnie. Nie była wesoła, raczej kipiała złością.
- Nie otwieraj tak buzi, bo ci mucha wleci. - Bonnie przymknęła jej uchylone usta, gładząc ją po chwili po włosach - Tak lepiej. A wracając do twojej sytuacji, Car... co teraz?
- Teraz zjemy pizze. - wyszczerzyłam się, a Elena pisnęła z radości, że nie będzie musiała jeść tego co zaproponowała mulatka.
- Niech ci będzie. Zatopimy smutki w tłustych fast foodach. - założyła ręce na piersiach - A miałam iść na dietę... - westchnęła.
- Ja nie dzwonię! - wrzasnęłam szybko.
- Ja też nie!
- Ygh, nie dość, że się z wami zgadzam to każecie mi zamawiać. - Bon wywróciła oczami, wykręcając numer do pizzerii, w której zawsze zamawiałyśmy. Trafiłyśmy na nią zupełnie przypadkowo. Akurat padał deszcz, a my wracałyśmy od mojej ciotki no i Eleny, która uszyła nam swetry na święta i szybko weszłyśmy w pierwszy lepszy budynek, którym jak się później okazało była pizzeria.
Po niespełna 20 minutach od dostarczenia posiłku wszystko zostało opróżnione, przy oglądaniu jakiegoś kabaretu na jednym z kanałów. Mimo, że żarty tam były płytkie śmieszyło nas to. Przynajmniej mnie. No dobra, tylko mnie.
- A ta pieczarkowa to jakaś niedobra... - mruknęła baba w telewizorze jedząc obiad ze swoim synem.
- Nie wiem czemu, przecież wziąłem najlepsze grzyby jakie mieliśmy w domu! Te spod wanny!
Zaśmiałam się, a Elena i Bonnie jak zwykle przy moim napadzie, spojrzały na mnie, kryjąc twarz w dłoniach.
- Serio? - odezwała się ta z jaśniejszą karnacją.
- No c... - nie dokończyłam gdyż głos zabrał mi mój telefon. Obróciłam wzrok od telewizora i próbowałam znaleźć w tym chłamie poszukiwaną rzecz. W końcu odnalazłam ją pod dywanem w łazience... no tak, gdy prostowałam włosy upadł mi!
- Tak?
- Hej, Care! - mój chłopak radośnie się ze mną przywitał. Chodziłam z nim już ponad dwa lata, chociaż pierwsze przejawy naszej miłości zaczęły się już w liceum, gdzie się poznaliśmy. Na początku nie przepadałam za nim, ale z czasem... - Spotkamy się za 10 minut? W parku obok ciebie, co ty na to?
- Cześć Ty! - rozpromieniłam się od razu po usłyszeniu jego głosu. - Jasne, zaraz tam będę. Do zobaczenia.
- Do zobaczenia. - powtórzył jak echo i rozłączył się.
Dobrze, że byłam już umalowana, bo inaczej na pewno nie wyrobiłabym się w te kilka minut. Od razu podbiegłam do szafy i po dłuższym wybieraniu rzeczy na spotkanie wybrałam zwiewną pudrowo różową sukienkę na grubych ramiączkach, rozkloszowaną na dole. Do tego pasujące dosyć wysokie koturny, a włosy ze swojego koka, którego czesałam do pracy, rozpuściłam, aby swobodnie wiły się za mną podczas chodzenia. Spojrzałam na zegarek i mimo iż szybko wykonałam wszystkie czynności byłam spóźniona.
- Wychodzę! - odparłam na pożegnanie, naciskając klamkę od drzwi wejściowych. Elena szybko stanęła we framudze drzwi uniemożliwiając mi wyjście.
- A gdzie to się panienka wybiera? - dziewczyna założyła ręce na piersiach, robiąc obrażoną minę.
- Z Tyl...
- Ah, ta wasza epicka miłość. - mruknęła ironicznie, wywracając oczyma. Ona i Bonnie nie przepadały za moim chłopakiem, sama nie wiedziałam dlaczego. Gdy ja robiłam krok w jego stronę, one robiły to samo, tylko w przeciwną.
Gdy w końcu wypuściła mnie z domu Bon powiedziała na odchodne - Baw się dobrze! - i wyszłam, chociaż usłyszałam, że dopowiedziała "nawet z tym...kimś". Ah.
Idąc po zatłoczonej ulicy nie mogłam dojrzeć czy mój wybranek nadal na mnie czeka, czy ku mojemu nieszczęściu poszedł do mojego mieszkania, gdzie przyjaciółki zjadłyby go żywcem. Jednak przechodząc przez pasy dojrzałam jego ciemnie włosy i z uśmiechem na ustach przyśpieszyłam tempo chodu.
- Caroline! - uniósł kąciki ust do góry i przytulił mnie na powitanie.
- Hej! - odparłam równie wesoło co on, po czym chwyciłam go za rękę, by móc pospacerować z nim po parku.
- Co u Ciebie? - przerwał ciszę jaka towarzyszyła nam od początku spaceru. Nie była ona niezręczna tylko... czekaliśmy na właściwie miejsce do porozmawiania, którym była ławka, na której usiedliśmy.
- Wylali mnie. - niechętnie wypowiedziałam, mimowolnie tracąc wesołą aurę i cały ten humor, który naprawiły dziewczyny.
- Tak mi przykro... - objął mnie czule, co było nieudaną próbą pocieszenia. Przybrałam obojętny wyraz twarzy i machnęłam ręką.
- Jeśli chcesz, załatwię ci pracę u siebie. Poszukują asystenta. - energicznie obróciłam głowę ku niemu, z niedowierzaniem trawiąc słowa, które przed chwilą powiedział. Tyler pracował w jednej z najlepszych...właściwie najlepszej! Branży filmowej w Los Angeles, możliwe że nawet w USA.
- Na prawdę? Mógłbyś? Ty...ja... - nie wiedziałam co wykrztusić więc tylko wydukałam "Dziękuję".
Spacerowaliśmy prawie do wieczora, ale w samej sukience było mi na prawdę zimno, ponieważ głupia nie sądziłam, że będziemy siedzieć dłużej niż godzinę, a jesienne dni były coraz chłodniejsze.
Kiedy weszłam do domu moje nozdrza wypełnił piękny zapach popcornu, który... był porozrzucany po całym mieszkaniu.
- Co wyście narobiły?! - rzuciłam klucze na ladę, wskazując później ręką na jedzenie.
- Powiem tyle: nigdy nie dawaj Elenie robić popcornu w mikrofali. Nigdy. - mulatka kiwała przecząco głową, a ta druga tylko wzruszyła ramionami, potwierdzająco machając głową.
- A jak tam twoja randka z kochanym rozgrywającym? - zapytała psuja, od razu gdy przebrana wyszłam z pokoju.
- Jeśli chcecie wiedzieć, to załatwił mi pracę. - uniosłam głowę dumnie, że mogę powiedzieć coś takiego o swoim chłopaku, po którym dziewczyny jeździły, nieważne co powiedziałam.
- Uuu, jako jego masażystka? - poruszyła brwiami, robiąc chytrą minę. Cała Elena!
- Nie. Jako asystentka w branży filmowej. - spiorunowałam dziewczynę wzrokiem.
- Jego? - wtrąciła się Bon.
- Nie... jakiegoś tam Niklaus'a Mikaelson'a. - zmarszczyłam brwi, niepewnie wypowiadając jego imię i nazwisko, które słabo pamiętałam.
- JAKIEGOŚ? - naskoczyły na mnie i ze stosu gazet mulatka wyciągnęła pierwszą lepszą, otwierając na jednej ze stron, gdzie był z nim wywiad. - Jak go można nie znać?! Przystojny, wspaniały... - rozmarzyły się, na samą myśl o nim.
- Weź mi autograf! - krzyknęła lekarka, składając ręce w proszącym geście.
- Mi skrawek jego ręcznika! - Elena naśladowała drugą.
Zmarszczyłam brwi, patrząc na nie jak na dziecko z przejawami jakiejś głupiej choroby.
- Idę spać. Muszę się tam jutro zjawić o 6:00 rano. - machnęłam ręką i weszłam do pokoju, skacząc na łóżko.
A więc jutro poznam tego całego Mikaelson'a.
_________________________________________________________________
Witam na moim nowym blogu! ♥
Jakoś się zbierałam, zbierałam, zbierałam....no i jest i mam nadzieję, że nie taki zły.
Ale ocenę zostawiam Wam!
- Nie lubię ryb! Wyobraź sobie, że to co chcesz zjeść pływało w ściekach, stykając się z całym brudem... i ten smród...a ty chcesz to jeść?! - Elena wydzierała się na Bonnie nie dając dojść jej do słowa - Caroline, powiedz jej coś! - krzyknęła zajmując miejsce na podłodze obok mnie. Kochałam ją, w zasadzie tak jak i Bonnie, nawet w takich momentach gdzie doprowadzały mnie do szału. Tak jak teraz.
- Ryba jest zdrowsza niż pizza! - podeszła do nas zmęczona już mulatka, całą tą awanturą, której w zasadzie nie słyszałam, o obiad. - Ciężki dzień w pracy, hm? To co oglądamy dzisiaj? Diabeł ubiera się u Prady? - szturchnęła mnie ramieniem, próbując rozśmieszyć. Akurat w tym była specjalistką druga z przyjaciółek, ona nie musiała czasami nic robić.
- Jakiej pracy? Nie mam pracy. - uniosłam niechętnie głowę i widząc zdezorientowane, a zarazem głupawe miny dziewczyn wybuchłam śmiechem. Może trochę nerwowym z powodu utraty pracy? Nie myślałam jeszcze o konsekwencjach tego i nie chciałam do siebie dopuszczać myśli, że nie będę miała czym płacić za czynsz, zero zakupów, same pożyczki... i właśnie to zrobiłam. Dopuściłam do siebie te głupie myśli.
- Kto cię wylał?! Za co?! Ja mu dam! - moja siostra podwinęła rękawy, robiąc groźną minę. Ja i Bon spojrzałyśmy po sobie znacząco, z trudem kryjąc śmiech.
- Co mu dasz? - zaśmiała się przysiadając na podłodze, tuż przy Elenie, która uderzyła się otwartą ręką w czoło. Gdy już wszystkie ogarnęłyśmy się i nastała chwila ciszy, współlokatorki spojrzały na mnie oczekując wyjaśnień na temat tego całego zwolnienia.
||2 godziny wcześniej||
Już kolejną godzinę siedziałam w małym sklepie z biżuterią w jednej z najdroższych dzielnicy Los Angeles, ziewając z nudów jakie tu panowały. Jedynymi ludźmi, którzy przechodzili przez próg tych drzwi były osoby tu pracujące, bądź osoby cenione i dziane, a od czasu do czasu natrafili się jacyś przypadkowi mieszczanie, którzy sądzili, że kupią tu coś za 30 dolarów.
Gdy kolejny raz przecierałam lśniący blat szmatką z mikrofibry, którą dostałam za roczny staż w tej pracy, drzwi otworzyły się, a w nich stanął nasz stały klient - pan Lasuetarde, zegarmistrz z naprzeciwka. Szczerze mówiąc nienawidziłam gdy tu przychodził, akurat zawsze na mojej zmianie. Macał wszystko, bo inaczej tego nie da się nazwać, co mu wpadło do rąk. Otwierał, dotykał, zakładał - jakby to było jego. A nie było. Miał on na oko 50 lat, chłodny wyraz twarzy, kasztanowe włosy i niebieskie oczy, od których kapało złością.
Odłożyłam ścierkę i uprzejmie wstałam z krzesła, wymuszając swój wypracowany uśmiech.
- W czym mogę pomóc? - powiedziałam jak zwykle to samo zdanie, gdy jakiś klient wchodził.
- Chciałbym znaleźć jakiś naszyjnik. - odpowiedział z błyskiem oku, nie szczędząc swojego szelmowskiego uśmiechu w moim kierunku. Spuściłam wzrok na ladę z pierścionkami, czując jak cały czas pożera mnie wzrokiem.
- Proszę przeglądnąć tą gablotkę, tutaj są nasze wszystkie wisiorki - gestem wskazałam na przezroczystą szafeczkę.
- Jaki byś chciała, mała? - uwodzicielsko modulował głosem, przy czym o mało nie roztłukłam szyby za mną. Za kogo on się uważa?! Nie dość, że mam chłopaka, to jeszcze on jest za stary na wyrywanie nieznanych mu dziewczyn i w dodatku w taki sposób!
- Przepraszam, od kiedy jesteśmy na "ty"? - zmarszczyłam brwi.
- Od teraz możemy być, cukiereczku. - zaśmiał się figlarnie, podchodząc do mnie bliżej, tak że poczułam jego perfumy. Zdenerwowana, zamachnęłam się ręką i rozbiłam szybkę za sobą, gdzie znajdowała się najnowsza biżuteria, która upadła teraz na podłogę, robiąc wielki wrzask. Lasuetarde szybko wyszedł ze sklepu, a jego miejsce zajął mój szef. Były szef.
||Teraźniejszość||
- Czyli przez jakiegoś pedofila straciłaś robotę? - Elena z niedowierzaniem, wlepiała swoje oczy we mnie. Nie była wesoła, raczej kipiała złością.
- Nie otwieraj tak buzi, bo ci mucha wleci. - Bonnie przymknęła jej uchylone usta, gładząc ją po chwili po włosach - Tak lepiej. A wracając do twojej sytuacji, Car... co teraz?
- Teraz zjemy pizze. - wyszczerzyłam się, a Elena pisnęła z radości, że nie będzie musiała jeść tego co zaproponowała mulatka.
- Niech ci będzie. Zatopimy smutki w tłustych fast foodach. - założyła ręce na piersiach - A miałam iść na dietę... - westchnęła.
- Ja nie dzwonię! - wrzasnęłam szybko.
- Ja też nie!
- Ygh, nie dość, że się z wami zgadzam to każecie mi zamawiać. - Bon wywróciła oczami, wykręcając numer do pizzerii, w której zawsze zamawiałyśmy. Trafiłyśmy na nią zupełnie przypadkowo. Akurat padał deszcz, a my wracałyśmy od mojej ciotki no i Eleny, która uszyła nam swetry na święta i szybko weszłyśmy w pierwszy lepszy budynek, którym jak się później okazało była pizzeria.
Po niespełna 20 minutach od dostarczenia posiłku wszystko zostało opróżnione, przy oglądaniu jakiegoś kabaretu na jednym z kanałów. Mimo, że żarty tam były płytkie śmieszyło nas to. Przynajmniej mnie. No dobra, tylko mnie.
- A ta pieczarkowa to jakaś niedobra... - mruknęła baba w telewizorze jedząc obiad ze swoim synem.
- Nie wiem czemu, przecież wziąłem najlepsze grzyby jakie mieliśmy w domu! Te spod wanny!
Zaśmiałam się, a Elena i Bonnie jak zwykle przy moim napadzie, spojrzały na mnie, kryjąc twarz w dłoniach.
- Serio? - odezwała się ta z jaśniejszą karnacją.
- No c... - nie dokończyłam gdyż głos zabrał mi mój telefon. Obróciłam wzrok od telewizora i próbowałam znaleźć w tym chłamie poszukiwaną rzecz. W końcu odnalazłam ją pod dywanem w łazience... no tak, gdy prostowałam włosy upadł mi!
- Tak?
- Hej, Care! - mój chłopak radośnie się ze mną przywitał. Chodziłam z nim już ponad dwa lata, chociaż pierwsze przejawy naszej miłości zaczęły się już w liceum, gdzie się poznaliśmy. Na początku nie przepadałam za nim, ale z czasem... - Spotkamy się za 10 minut? W parku obok ciebie, co ty na to?
- Cześć Ty! - rozpromieniłam się od razu po usłyszeniu jego głosu. - Jasne, zaraz tam będę. Do zobaczenia.
- Do zobaczenia. - powtórzył jak echo i rozłączył się.
Dobrze, że byłam już umalowana, bo inaczej na pewno nie wyrobiłabym się w te kilka minut. Od razu podbiegłam do szafy i po dłuższym wybieraniu rzeczy na spotkanie wybrałam zwiewną pudrowo różową sukienkę na grubych ramiączkach, rozkloszowaną na dole. Do tego pasujące dosyć wysokie koturny, a włosy ze swojego koka, którego czesałam do pracy, rozpuściłam, aby swobodnie wiły się za mną podczas chodzenia. Spojrzałam na zegarek i mimo iż szybko wykonałam wszystkie czynności byłam spóźniona.
- Wychodzę! - odparłam na pożegnanie, naciskając klamkę od drzwi wejściowych. Elena szybko stanęła we framudze drzwi uniemożliwiając mi wyjście.
- A gdzie to się panienka wybiera? - dziewczyna założyła ręce na piersiach, robiąc obrażoną minę.
- Z Tyl...
- Ah, ta wasza epicka miłość. - mruknęła ironicznie, wywracając oczyma. Ona i Bonnie nie przepadały za moim chłopakiem, sama nie wiedziałam dlaczego. Gdy ja robiłam krok w jego stronę, one robiły to samo, tylko w przeciwną.
Gdy w końcu wypuściła mnie z domu Bon powiedziała na odchodne - Baw się dobrze! - i wyszłam, chociaż usłyszałam, że dopowiedziała "nawet z tym...kimś". Ah.
Idąc po zatłoczonej ulicy nie mogłam dojrzeć czy mój wybranek nadal na mnie czeka, czy ku mojemu nieszczęściu poszedł do mojego mieszkania, gdzie przyjaciółki zjadłyby go żywcem. Jednak przechodząc przez pasy dojrzałam jego ciemnie włosy i z uśmiechem na ustach przyśpieszyłam tempo chodu.
- Caroline! - uniósł kąciki ust do góry i przytulił mnie na powitanie.
- Hej! - odparłam równie wesoło co on, po czym chwyciłam go za rękę, by móc pospacerować z nim po parku.
- Co u Ciebie? - przerwał ciszę jaka towarzyszyła nam od początku spaceru. Nie była ona niezręczna tylko... czekaliśmy na właściwie miejsce do porozmawiania, którym była ławka, na której usiedliśmy.
- Wylali mnie. - niechętnie wypowiedziałam, mimowolnie tracąc wesołą aurę i cały ten humor, który naprawiły dziewczyny.
- Tak mi przykro... - objął mnie czule, co było nieudaną próbą pocieszenia. Przybrałam obojętny wyraz twarzy i machnęłam ręką.
- Jeśli chcesz, załatwię ci pracę u siebie. Poszukują asystenta. - energicznie obróciłam głowę ku niemu, z niedowierzaniem trawiąc słowa, które przed chwilą powiedział. Tyler pracował w jednej z najlepszych...właściwie najlepszej! Branży filmowej w Los Angeles, możliwe że nawet w USA.
- Na prawdę? Mógłbyś? Ty...ja... - nie wiedziałam co wykrztusić więc tylko wydukałam "Dziękuję".
Spacerowaliśmy prawie do wieczora, ale w samej sukience było mi na prawdę zimno, ponieważ głupia nie sądziłam, że będziemy siedzieć dłużej niż godzinę, a jesienne dni były coraz chłodniejsze.
Kiedy weszłam do domu moje nozdrza wypełnił piękny zapach popcornu, który... był porozrzucany po całym mieszkaniu.
- Co wyście narobiły?! - rzuciłam klucze na ladę, wskazując później ręką na jedzenie.
- Powiem tyle: nigdy nie dawaj Elenie robić popcornu w mikrofali. Nigdy. - mulatka kiwała przecząco głową, a ta druga tylko wzruszyła ramionami, potwierdzająco machając głową.
- A jak tam twoja randka z kochanym rozgrywającym? - zapytała psuja, od razu gdy przebrana wyszłam z pokoju.
- Jeśli chcecie wiedzieć, to załatwił mi pracę. - uniosłam głowę dumnie, że mogę powiedzieć coś takiego o swoim chłopaku, po którym dziewczyny jeździły, nieważne co powiedziałam.
- Uuu, jako jego masażystka? - poruszyła brwiami, robiąc chytrą minę. Cała Elena!
- Nie. Jako asystentka w branży filmowej. - spiorunowałam dziewczynę wzrokiem.
- Jego? - wtrąciła się Bon.
- Nie... jakiegoś tam Niklaus'a Mikaelson'a. - zmarszczyłam brwi, niepewnie wypowiadając jego imię i nazwisko, które słabo pamiętałam.
- JAKIEGOŚ? - naskoczyły na mnie i ze stosu gazet mulatka wyciągnęła pierwszą lepszą, otwierając na jednej ze stron, gdzie był z nim wywiad. - Jak go można nie znać?! Przystojny, wspaniały... - rozmarzyły się, na samą myśl o nim.
- Weź mi autograf! - krzyknęła lekarka, składając ręce w proszącym geście.
- Mi skrawek jego ręcznika! - Elena naśladowała drugą.
Zmarszczyłam brwi, patrząc na nie jak na dziecko z przejawami jakiejś głupiej choroby.
- Idę spać. Muszę się tam jutro zjawić o 6:00 rano. - machnęłam ręką i weszłam do pokoju, skacząc na łóżko.
A więc jutro poznam tego całego Mikaelson'a.
_________________________________________________________________
Witam na moim nowym blogu! ♥
Jakoś się zbierałam, zbierałam, zbierałam....no i jest i mam nadzieję, że nie taki zły.
Ale ocenę zostawiam Wam!
Subskrybuj:
Posty (Atom)